Żeby poznać smak starego wina, pojąć mądrość starych ksiąg, odczytać milczącą mowę starych katedr... trzeba dojrzeć, doczekać, zasłużyć... Jednak w epoce kultu niedojrzałości niedoroślę żąda podania mu tego wszystkiego jak w barze McDonald’s - szybko, tanio, w postaci zhomogenizowanej, z gadżetem, dowcipem i muzyczką w tle... Tak, musi być wciąż hałaśliwie, żeby arogancko zakrzyczeć, zagłuszyć tych, co mogliby mu nagle uświadomić, że tyle nie wie, tyle nie rozumie, tyle traci i przegrywa może już na zawsze. Ale młodego ponoć nie wolno stresować, wpędzać w kompleksy, w poczucie niedorastania do czegoś... Zaraz więc producenci wiedzy, kultury i religii typu instant zapewniają go, że jest wyjątkowy, że oni są z niego dumni i że jego impulsywne wyczucie i zmysłowy stadny instynkt obejdą się bez starych filozofów, nudnych pisarzy i stresujących mędrców. Liczy się przecież tylko doznanie, a nie łamanie sobie głowy czy sumienia.
Ale bywa i tak: Weszli na salę jakby z dwóch obcych sobie światów. Ona w eleganckiej wieczorowej sukni z delikatną biżuterią, poruszająca się z dystynkcją i swobodą. On w spodniach i bluzie deskorolkowca, wyglądający na siłą tu przyciągniętego. Ona posadziła go w pierwszym rzędzie, siłą zdjęła mu z uszu słuchawki i odebrała puszkę z coca-colą. Coś mu jeszcze szeptała, by po chwili odejść za kulisy sceny. On całą mimiką i pozą pokazywał, że się w to nie bawi... Za chwilę ona ukazała się na scenie, grając na skrzypcach serenadę Schuberta. On udawał, że nie słucha, ale kiedy wyszedł aktor i zaczął recytować wiersze Rilkego, a ona znów zagrała coś Wieniawskiego (naprawdę dobrze), chłopak zaczął „dno tracić i w powietrzu tonąć”. Kiedy na zakończenie słuchacze na stojąco oklaskiwali tamtych dwoje, chłopak siedział wciąż jak zahipnotyzowany. Zbiegła potem do niego ze sceny, przykucnęła przy nim i serdecznie śmiała się, patrząc na jego mokrą twarz, której on nawet nie usiłował otrzeć.
Jest w człowieku jakby wiele strun. Jedne stargane są już czasem przez muzykę, doznania i estetykę tancbudy, głupawego kabaretu, stadnego wrzasku... Inne czasem ktoś trąci, zagra przelotny akord, poruszy tęsknotą... Ale są też takie, niedotknięte jeszcze przez nic i nikogo. Są to jakby najwyższe rejestry duszy, na których wygrać coś może tylko prawdziwy artysta albo... sam Bóg. Nie można tu użyć słowa ekstaza, bo ktoś pomyli z narkotykiem, techniką orgazmowania czy czymś „zmakdonaldyzowanym”. Jednak, kto tego doświadczył - nie wystarcza mu już namiastka, pigułka, tancbuda... Jest to jak wysoki stopień wtajemniczenia smakosza win, melomana, konesera sztuki. I gdzieś tu może (choć nie musi) dotknąć Bóg człowieka myślą swą...
Pomóż w rozwoju naszego portalu