Reklama
Zdaje się, że cały świat się zatrzymał, aby towarzyszyć Papieżowi w Jego cierpieniu. Dzięki mediom mogliśmy, jak nigdy dotąd w historii Kościoła, obserwować nie tylko umieranie Papieża, lecz także reakcję świata - w tym Polski i Polaków na całym świecie - na wieść, że Jan Paweł II odchodzi.
Reakcje ludzi były różne - od łez rozpaczy po spokój modlitwy i zaufania Bożej Opatrzności. Wszystkie one są bardzo ludzkie. Bo stając przy łożu cierpiącego i umierającego Papieża, wszyscy stajemy twarzą w twarz z przemijaniem, które dotyka każdego człowieka. Stajemy przed pytaniem: cierpienie, śmierć - i co dalej? To dla nas swoisty egzamin nie tyle z wiedzy o śmierci, co z wiary. Ten najtrudniejszy temat Ojciec Święty zostawił sobie - i nam - na koniec. Dopiero teraz jakże mocno wybrzmiewa zawołanie z początku pontyfikatu: „Nie lękajcie się...”. Ojciec Święty się nie bał. Jednak my się lękamy...
Na ludzkie lęki Jan Paweł II miał jedno antidotum: Chrystusa. Mamy się „nie lękać” i „otworzyć drzwi Chrystusowi”. Tyle razy słyszeliśmy to polecenie w kazaniach. Tyle razy czytaliśmy to w Jego homiliach, encyklikach, przemówieniach. Teraz zobaczyliśmy, jak te same słowa Papież odniósł do siebie. Dał nam kolejną katechezę wiary. W tej katechezie uczestniczył cały świat. I trzeba zauważyć, że spełnia się Jego wielkie marzenie, bo media całego świata nie tylko podawały informacje - jakże subtelnie! - o stanie zdrowia i agonii Papieża, lecz także przypominały Jego nauczanie, zachęcając do refleksji nad kondycją człowieka - transmitowały katechezę o godności człowieka od jego poczęcia do naturalnej śmierci. Ukazywały ludzi, którzy się modlą, jakby przypominając, że tylko modlitwa do Boga jest w stanie dać siłę i pokój Ojcu Świętemu i nam samym. Że tylko Bóg jest w stanie zapełnić puste miejsca po ludziach...
* * *
Jestem księdzem i zakonnikiem - michalitą. Bardzo przeżywam to, czego doświadczał Ojciec Święty. Będąc kapłanem, często mówię o przemijaniu i śmierci. Sam doświadczam tego przemijania, czasem cierpienia, moi bliscy i znajomi też umierają. Jednak przemijanie i śmierć pozostają wciąż tajemnicą. A przed tajemnicą się klęka. Można i trzeba towarzyszyć umierającemu, jednak w pewnym momencie należy tę rękę wypuścić - przejmuje ją Bóg. Chociaż w to głęboko wierzę i innych próbuję w tej wierze umocnić, to jednak trudno powstrzymać łzy i szybko pogodzić się z tą chwilową rozłąką. Przecież Chrystus, który stanął nad grobem Łazarza - którego skądinąd za chwilę miał wskrzesić - zapłakał. Dlaczego? Bo ludzką jest rzeczą smucić się, kiedy ktoś odchodzi, kiedy ktoś cierpi, a my możemy tylko być... Aż być - jak uczył nas Jan Paweł II.
Smuci się też Zgromadzenie św. Michała Archanioła, którego założycielem jest ks. Bronisław Markiewicz (1842-1912) - wychowawca dzieci i młodzieży, społecznik i patriota. Lekturą dekretu o cudownym uzdrowieniu ks. Romana Włodarczyka CSMA za przyczyną ks. Markiewicza zakończył się w grudniu 2004 r. proces beatyfikacyjny. Kilka dni później Sekretariat Stanu ogłosił, że: „Ojciec Święty Jan Paweł II zadecydował, by uroczystość beatyfikacji Czcigodnego Sługi Bożego Bronisława Markiewicza (+1912), kapłana i założyciela Zgromadzenia Świętego Michała Archanioła, miała miejsce w niedzielę 24 kwietnia 2005 r. na Placu św. Piotra...”. To była najradośniejsza wiadomość na zakończenie roku 2004 i na początek roku 2005. Chcieliśmy, żeby Jan Paweł II beatyfikował ks. Markiewicza, który go przepowiedział. Ale - niech się dzieje wola nieba.
Ks. Bronisław Markiewicz był także jasnowidzem i prorokiem. Narody, które swych proroków nie znają, źle na tym wychodzą. Warto więc tego prawdziwego proroka przypominać, tym bardziej że większość jego proroctw już się sprawdziła - wśród nich to z 1863 r., wydane drukiem w 1908 r., a dotyczące Papieża Polaka: „Najwyżej zaś Pan Bóg was (Polaków) wyniesie, kiedy dacie światu wielkiego Papieża...”.
* * *
Jako kapłan cieszę się, że jestem świadkiem istnego modlitewnego szturmu do nieba. I to na skalę globalną, bo modlą się wyznawcy niemal wszystkich religii, narodów, stanów i zawodów. To nie jest modlitwa w stylu: „jak trwoga, to do Boga!”. To spontaniczna reakcja ludzi, którzy słuchali Ojca Świętego i pamiętają, że niejeden raz zachęcał do niej i prosił o modlitwę za siebie. Jednak w tych modlitwach za Papieża zawierają się też lęki, troski i problemy każdego modlącego się człowieka. A Bóg słucha...
Myślę, że tę naszą postawę można porównać do postawy Apostołów i uczniów z Góry Wniebowstąpienia: patrzyli w niebo i smutno im było. Jednak tylko odejście Chrystusa mogło zaowocować zesłaniem Ducha Świętego - Ducha Pocieszyciela i Ducha Prawdy.
Dlatego też: Bogu dziękujmy i Ducha nie gaśmy! Niech nadal odmienia oblicze ziemi... Tej ziemi!
Pomóż w rozwoju naszego portalu