Ludzie mówią, że wyjeżdżają. Wybierają bardziej dostatnie, ustabilizowane materialnie życie gdzieś we wspólnej Europie. Byle nie tutaj. Bo tutaj - mówią coraz częściej - nie da się żyć.
Janek rok temu splajtował. Wygrała konkurencja. Spakował więc plecak, ucałował żonę i dzieci, powiesił na haku swój honor oraz dyplom informatyka i pojechał do Irlandii na tzw. ścierkę, czyli myć gary. Potem sprzątał garaże, grzebał się w miejskich nieczystościach, szlifował język i rozglądał się. Teraz, po roku, ściąga rodzinę. Na stałe. Wynajął dom z widokiem na zielony stok kończący się koroną lasu. Gdy zapada zmierzch, za oknem ma niemal rodzinne Roztocze. Ta sama nostalgia w powietrzu, jak z Chopina. Czy wolałby, żeby jego dzieci podziwiały łąki mazowieckie? Zdecydowanie tak, ale nie on rozdaje karty. Ktoś nie zostawił mu wyboru. Wie, że będzie tęsknił.
Marek jest ortopedą, angielski zna biegle. Jesienią ląduje w Sztokholmie, potem pociągiem jedzie dwie godziny na północ. Ma legalny kontrakt i głowę do języków - szwedzkiego nauczy się migiem. Spokój, cisza, małe miasteczko, dom nad jeziorem. Skończy z harowaniem na dyżurach. Będzie miał szanse na luksus bycia lekarzem, a nie robotem do wykonywania „usług medycznych”. Gdy w przychodni przyjmuje 30 pacjentów dziennie, nawet nie pamięta ich twarzy. A wolałby pamiętać ludzi - nie przypadki. Drobna różnica, prawda? A o jakości życia decyduje. Nie chce ganiać jak pies z wywieszonym językiem od szpitala do przychodni, a potem na miękkich ze zmęczenia nogach na nockę w pogotowiu. Egzystował tak całe lata. Ma dość. Czwarty krzyżyk na karku. Dość! Liczy, że w dwa lata spłaci zaciągnięte w Polsce kredyty na budowę domu. A jak mu się cisza fiordów i krystaliczne powietrze spodobają, namówi żonę i córki na przyjazd. Na zawsze? Nieistotne. Tęsknota? Dzisiaj nie trzeba grać na takich wysokich, dramatycznych tonach. Promy kursują regularnie. Do rodzinnego domu dotrze w takim samym czasie, jakby jechał teraz ze Szczecina do Zamościa.
We wrześniu wyjadą do Hiszpanii Jadzia, Ewa i Dominika - czyli matka, córka i synowa. Dołączą do swoich mężczyzn w Geronie. Chłopcy pracują tam jako elektrycy. Hiszpański szef nie może się ich nachwalić. Zwłaszcza że jeden ma uprawnienia do pracy na wysokościach. Dzieci spędzają wakacje w Costa Brava. Jesienią pójdą do szkoły z obowiązkowym angielskim. Kobiety muszą jeszcze pozamykać kilka spraw w kraju. Zlikwidować rodzinną firmę, którą jeszcze za komuny założyli. Kiedyś fiskus nałożył im karę za „nierzetelną księgowość”. Co z tego, że sąd po latach przyznał, że urzędnicy byli w błędzie? Są pracowici i uczciwi, ale okazało się, że to za mało, by podźwignąć się z finansowego dołka. Smutne, ale urzędnik, który ich tak „rzetelnie” podliczył, nie tylko nie poniósł kary za błąd, za złamanie im życia, ale podobno awansował...
Ilu wyjechało Polaków? A ilu jeszcze wyjedzie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu