Przez kilkanaście dni przez Francję przetoczyła się fala zamieszek. W ponad 300 miastach doszło do starć z policją. Spalono kilka tysięcy samochodów, podpalano szkoły, sklepy, biura i magazyny. W Lens - także kościoły katolickie. Nocą na ulice wychodziła głównie młodzież muzułmańska, choć odnotowano udział w rozruchach młodego Portugalczyka, a nawet rodowitego Francuza.
Iskrą do wybuchu niezadowolenia społecznego była śmierć dwóch nastolatków, którzy zginęli 27 października w wyniku porażenia prądem, gdy schowali się przed ścigającą ich policją w stacji transformatorowej w Clichy-sous-Bois, na północnych przedmieściach Paryża. Jeden pochodził z Mauretanii, drugi - z Tunezji.
Zachodnia propaganda pisze, że oliwy do ognia dolał francuski minister spraw wewnętrznych Nicolas Sarkozy, nazywając potomków imigrantów z podmiejskich gett prymitywami, szumowinami i mętami. Ma on od dawna złą prasę, zwłaszcza liberalną, za niekoniecznie dyplomatyczne wypowiedzi, ale i za zdecydowane działania.
Podpalanie samochodów rozprzestrzeniło się na inne miasta: Marsylię, Saint-Etienne, Dijon, Tuluzę, Metz, Lille… Gdy policja opanowała jedno miejsce, zamieszki przenosiły się do innej dzielnicy lub miasta. W Évry odkryto fabryczkę bomb wypełnionych gwoździami. Zarekwirowano 150 takich bomb.
W tym czasie odnotowano także podpalenie pięciu samochodów przy stacji kolejowej w Brukseli i pięciu w Berlinie.
W wyniku pobicia, które doprowadziło do śpiączki, zmarł 61-letni Jean-Jacques Le Chenadec ze Stains pod Paryżem. Został napadnięty przez chuliganów, gdy próbował ugasić podpalony śmietnik przy jego mieszkaniu.
W walkach rannych zostało kilkudziesięciu policjantów. Jeden z demonstrantów stwierdził, że to dopiero początek, rozruchy będą trwały, aż zginie dwóch policjantów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu