Jest nam tu dobrze, ale chcemy wrócić do domu.
Na terenie gminy Piaski przebywa ponad 70 uchodźców z Ukrainy, ulokowanych w dawnej szkole w Woli Piaseckiej oraz w Zamiejscowym Ośrodku Bractwa Miłosierdzia im. św. Brata Alberta w Bystrzejowicach. Kolejne miejsca czekają w szkole w Majdanie Kozickim.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Tuż za drzwiami szkoły w Woli Piaseckiej piętrzy się stos ubrań, dar serca mieszkańców gminy. Każdy uchodźca może sobie wybrać to, co mu najbardziej odpowiada. - Jesteśmy zadowoleni z pobytu w tym miejscu. Jest ciepło, bezpiecznie i przytulnie. Mamy pod dostatkiem jedzenia. Codziennie przywożą smaczne obiady z pobliskiej restauracji. Dzieciaki mają dobre warunki do zabawy; już rozpoczęły naukę w szkole w Piaskach. Jesteśmy wdzięczni Polakom za gościnność i ofiarność w niesieniu pomocy. Doceniamy waszą życzliwość i otwarte serca. Jest nam tu dobrze, ale chcemy wrócić w rodzinne strony - mówi Natasza.
Tydzień w piwnicy
Reklama
Ukrainki dzielą się wspomnieniami. Chcą, aby świat poznał prawdę o wojnie, która ich zaskoczyła i pochłonęła już tysiące ofiar. - Gdy były pierwsze wybuchy, nie wiedzieliśmy, co się dzieje. 24 lutego jak zwykle szłam do pracy. Nagle usłyszałam alarm, a po chwili huk spadającej bomby. Zdążyłam schronić się w metrze, a po nalocie pojechałam dalej. Martwiłam się o wnuki, które pozostały w domu. Potem 8 dni i nocy spędziliśmy w piwnicy. Było nas ok. 400 osób, w tym matki z małymi dziećmi. Na szczęście sklepy były otwarte i można było kupić podstawowe produkty - opowiada Wiera z Kijowa.
Larysa, mieszkanka Charkowa, mówi: - „Kiedy zaczęto zrzucać rakiety i bomby co dwie godziny w dzień i w nocy, byłam z rodziną w piwnicy w budynku szkolnym. Dzieliliśmy się jedzeniem; nie mieliśmy gdzie się umyć. Potem było gorzej, bo przez trzy dni nie mieliśmy prądu. Było ciemno, zimno i ciasno. Byliśmy głodni, a jedyne pożywienie stanowił chleb i woda, której nie można było zagotować. Dzieci spały na karimatach położonych na ziemi, a dorośli w pozycji siedzącej. W przerwie między nalotami mogliśmy w małych grupkach wyjść na dziesięć minut z budynku, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Było nas ok. 120 osób. Po pewnym czasie wolontariusze przywieźli ciepłe koce i trochę jedzenia. Jakaż to była radość! Jednak najbardziej ucieszyliśmy się wtedy, gdy po długiej podróży dotarliśmy do Lwowa, a stamtąd na granicę polską, gdzie otrzymaliśmy gorący posiłek, ciepłą odzież i poczucie bezpieczeństwa”.
Tęsknota za normalnym życiem
W tydzień po rozpoczęciu wojny Natasza wraz z mężem i trojgiem dzieci postanowili opuścić dom położony pod Kijowem. Samochodem udali się w kierunku granicy. Była tylko jedyna trasa, jaką mogli wybrać: w kierunku Polski. Dom, jak się później okazało, został zbombardowany, ale oni uszli z życiem. Zapytana o marzenia, kobieta mówi z błyskiem w oku: - „Żeby wojna się skończyła i nastał pokój!”.
Antonina jest jedyną osobą w tej grupie, która posługuje się językiem polskim. Nauczyła się go w dzieciństwie, korzystając z programu telewizyjnego. Przyjechała do Polski z czwórką dzieci, z których najmłodsze ma niespełna dwa lata. Mąż został na Ukrainie, by bronić kraju. Tonia jest osobą pogodną i zrównoważoną. - Staram się przyjmować to, co Bóg nam daje. Modlę się codziennie, aby chronił nas i nasze rodziny. Tęsknię za mężem i normalnym życiem - mówi drżącym głosem.
Niestety, Rosjanie zabijają ludność cywilną, gwałcą kobiety, niszczą domy, zajmują mieszkania, okradają sklepy… Ostrzeliwane są bloki, szkoły, szpitale. - U nas dzieją się okropne rzeczy. Jesteśmy przerażone! - podkreślają kobiety. I szybko dodają: - „Mamy nadzieję, że wojna wkrótce się skończy i powrócimy do swojej ojczyzny, bez względu na to w jakim będzie stanie”.