Ta refleksja łączy się z łacińskim adagium: De mortuis nisi bene - O zmarłych mówimy tylko dobrze. To ciekawa maksyma, bo mówi o szacunku dla tych, którzy odeszli, którzy sami nie mogą się już bronić. Jest bowiem również inna zasada: Audiatur et altera pars - Niech będzie wysłuchana także druga strona. Jeżeli wypowie się zdanie przeciwko komuś, ten ktoś ma prawo odpowiedzieć na zarzut. Zmarli bronić się nie mogą. Tymczasem niedawno w dwóch tytułach prasowych pojawiły się niepochlebne informacje o nieżyjących już znanych i ważnych polskich osobach ostatnich lat - o Andrzeju Micewskim i Zbigniewie Herbercie.
Gdy chodzi o Micewskiego, dane wzięto z IPN-u. Było mi szczególnie przykro, ponieważ znałem go osobiście, spotykaliśmy się w Warszawie, zamawiałem nawet u niego artykuły do Niedzieli. Był osobą biorącą żywy udział w życiu politycznym kraju, autorem szczególnej książki Współrządzić czy nie kłamać... (z czasów PRL-u), a także książek o kard. Wyszyńskim i roli Kościoła w powstaniu Solidarności. Miał kontakty zarówno z Prymasem Tysiąclecia, jak i z obecnym prymasem kard. Józefem Glempem. Oczywiście, posądzenie nie zda się na nic, bo jako osoba nieżyjąca nie zagraża nikomu i zarzuty kalają tylko jego imię. Nie może się on też bronić ani nie powie, na czym polegały jego kontakty z oficerami SB. Być może funkcjonariusze preparowali pewne fakty - że tak się działo, świadczy choćby przypadek Zyty Gilowskiej. Nie można uznać zapisków ludzi tego typu jako prawdy, a są tacy, którzy akta IPN traktują niemal jak Pismo Święte, jako dokumenty najwyższej rangi. Trzeba tu kierować się wyjątkową ostrożnością. Kto za to weźmie odpowiedzialność?
Niestety, jest wielu dziennikarzy, którzy chętnie przekazują opinii publicznej takie informacje. Dało się to również zauważyć w „sensacyjnych odkryciach” dotyczących osoby zmarłego Zbigniewa Herberta, człowieka, który w powszechnej opinii był kandydatem do Nagrody Nobla w dziedzinie literatury. Tu nawet przedstawiciele IPN-u stwierdzają, że nie ma powodu, by posądzać właśnie tego pisarza o współpracę. Tymczasem po zapoznaniu się z tekstem zamieszczonym w jednym z opiniotwórczych tygodników mogliśmy jednoznacznie i sugestywnie wywnioskować, że poeta również był tajnym współpracownikiem SB. Oczywiście, jest to ogromna krzywda dla tego wspaniałego Polaka, jego żona - Katarzyna Herbert nazwała stwierdzenia autora artykułu bzdurą i zażądała publicznych przeprosin. Myślę, że wszyscy czujemy podobnie i jest to ogromna ujma dla tego tygodnika, że w swoim rzekomym dążeniu do prawdy posunął się aż tak daleko. I nie załatwi wszystkiego powiedzenie, że gdyby ktoś czuł się dotknięty, to redakcja przeprasza. To zakrawa na śmieszność i świadczy o bezwzględnej pogoni za sensacją. Przede wszystkim podważone zostało dobre imię pisarza. Takie przeproszenie nie wystarcza, bo to jest zniesławienie.
Wiele redakcji prowadzi dziwną politykę - właśnie zniesławiania, oskarżania, oczerniania - jakby chodziło o to, żeby w Polsce nie było żadnych autorytetów, żeby wszystkich zrównać z ziemią, ubabrać w błocie, zadeptać. Popatrzmy, ile krzywdy wyrządzono ks. Malińskiemu, ks. Drozdkowi, o. Hejmo, ks. Bielańskiemu i innym. Ktoś bezkarnie rzucił takie kalumnie. Wiemy, kim byli pracownicy SB, czym był Wydział IV i inne instytucje mające na celu walkę z Kościołem, niszczenie prawości i szlachetności. Gdzież jest odpowiedzialność za słowo? Człowiek, który krzywdzi drugiego, który zniesławia, powinien odpowiedzieć przed sądem za swoje postępowanie i na pewno będzie odpowiadał przed Bogiem.
Najbardziej boli jednak, że wydawaniem nieprawdziwych opinii krzywdzi się ludzi, którzy już odeszli. Pamiętajmy tu również o podstawowych i świętych maksymach, do których należy i ta, że o zmarłych nie można mówić inaczej jak tylko dobrze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu