Ks. prał. Zdzisławowi Peszkowskiemu
To była noc. Wróżyły sowy,
ku ziemi księżyc chylił czoło,
wilk cichym kłusem biegł na łowy…
w blasku księżyca mech zapłonął…
W noc taką przyszedł on, i siadł…
Spoglądał na mnie, w końcu rzekł:
- Już… już minęło tyle lat,
nawet się nie obejrzał człek…
Na skroni miał zakrzepłą krew,
spróchniały guzik spadł na ziemię…
Mundur poprawił i znów rzekł:
- Przyszedłem, by zapytać ciebie,
odpowiedź twoją tam poniosę,
tam… do mogiły pełnej łez…
Co słychać w naszej wolnej Polsce?
Czy lepiej jest? Czy Polska jest?
Wyciągnął ku mnie dłonie martwe
kolczastym drutem oplecione:
- Czy Polska jest? Powiedz mi prawdę!
Bo my czekamy na odpowiedź!
Tam każdy z nas się śmierci bał,
lecz z wiarą marli tam Polacy!
Nic nie odrzekłam, więc on wstał:
- Taka odpowiedź za nasz Katyń?
Za oknem liść spóźniony spadł,
jesień otarła złote łzy.
On westchnął: - To już tyle lat!
Trzeba mi iść, trzeba iść…
Jesienna noc. Wróżyły sowy,
a ja liczyłam krople łez…
Cóż rzec zmarłemu żołnierzowi
… że dzisiaj Polska lepsza jest?...
Pomóż w rozwoju naszego portalu