Twórcy filmów sensacyjnych, redaktorzy programów informacyjnych, właściciele stacji telewizyjnych zgodnie twierdzą, że "media rządzą się swoimi prawami". Ci, którzy pokazują na ekranie "brutalność życia bez ograniczeń", są wyznawcami swojego rodzaju religii; ich bogiem jest - oglądalność. Oznacza to, że jedynym kryterium tego, czy program jest dobry, czy zły, jest liczba widzów, którzy zasiedli przed ekranem podczas jego emisji.
Dla medialnych baronów oglądalność jest doskonałym usprawiedliwieniem. "Przecież ludzie chcą to oglądać" - mówią zgodnym chórem. I jest to oczywisty fałsz. Bez wątpienia są tacy, którzy lubią napawać się zbrodnią i podziwiają przemoc, należą oni jednak do zdecydowanej mniejszości.
Tuba manipulatorów
Reklama
Machina telewizyjna jest jednocześnie narzędziem propagandy. To producenci i reżyserzy, wspomagani przez różnego rodzajów specjalistów od manipulacji, stymulują zapotrzebowanie i tworzą rynek. Są jak dealerzy narkotyków, którzy powoli przyzwyczają nabywców konsumpcji.
Co gorsze, producenci telewizyjni, tzw. media makerzy, sami zdają sobie sprawę, że to, co emitują, jest szkodliwe. Przyznają to czasem cynicznie. Nie sposób przecież zaprzeczyć, że sceny zawierające przemoc, oglądane w tak dużych ilościach, deformują psychikę, kaleczą osobowość i - co więcej - zachęcają do naśladownictwa.
Jednak kreatorzy obrazów przemocy także podlegają swoistemu rodzajowi terroru - ich panem jest reklamodawca. Reklamodawca jest znacznie ważniejszy niż telewidzowie. W medialnym biznesie to on ma pieniądze, to on decyduje.
Ktoś może naiwnie przypomnieć, że jeszcze nie zanikła moralność producentów telewizyjnych, którzy będą się opierać dyktaturze reklamodawców.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Marzenie realizatora
W środowisku filmowym powtarzana jest historia, której bohaterem był wybitny reżyser Krzysztof Kieślowski.
Zapytał on pewnego dnia studentów o ich marzenia, co chcieliby sfilmować. Jeden zwierzył się, że najchętniej postawiłby kamerę przez człowiekiem skazanym na karę śmierci, chciałby sfilmować jego egzekucję. Odpowiedź Kieślowskiego była jednoznaczna: "Proszę iść do dziekanatu zabrać swoje papiery. Nie jest już pan studentem".
Dzisiaj student ten otrzymałby wyróżnienie za realizację swojego marzenia i propozycję pracy w popularnej telewizji. Niestety, telewizje nastawione na robienie "wielkiego szmalu" poszukają media makerów w typie owego studenta.
Media stać na autocenzurę
Reklama
Wydaje się, że dżungla telewizyjna będzie się rozrastać. Jarosław Sellin, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, nie podziela tak bardzo pesymistycznego spojrzenia. Jego zdaniem są pewne sygnały zwiastujące odwrócenie obecnej nie najlepszej tendencji. Wskazuje na trzy przykłady amerykańskie, które dają trochę nadziei.
Po pierwsze, postawa mediów po tragedii 11 września. W Nowym Jorku tego dnia sfilmowano wiele przerażających scen. Zdjęcia płonących czy wyskakujących przez okno ludzi, pokazujące wszystkie szczegóły, nie należały do rzadkości. Z punktu widzenia mediów były one bardzo "atrakcyjne". Jednak telewizje i gazety poza nielicznymi wyjątkami powstrzymały się od publikacji tego rodzaju materiałów. A zdjęć takich było naprawdę bardzo dużo. Agresywne amerykańskie media nałożyły na siebie samoograniczenie. To dobry znak.
Krótka pamięć telewidza
Po drugie, w Stanach Zjednoczonych przeprowadzono bardzo ciekawe badania. Jeżeli ich wyniki się potwierdzą, mogą zmienić stosunek reklamodawców do przemocy.
Eksperyment polegał na tym, że przez dwa tygodnie dwie grupy widzów oglądały telewizję. Pierwsza grupa - programy spokojne, o charakterze familijnym. Druga - programy z dużymi dawkami przemocy i pornografią. Obu grupom prezentowano także reklamy. Okazało się, że ludzie, którzy oglądali spokojne programy, znacznie lepiej zapamiętali treść reklam niż druga grupa.
Badania te są bardzo poważnym sygnałem, są argumentem odwołującym się nie do morale, ale do kieszeni. Z komercyjnego punktu widzenia nieopłacalne może się stać nadawanie przemocy i pornografii. Będzie to bezcelowe, reklama jest przecież dla biznesu najważniejsza.
Siła stanowczego: nie!
Reklama
Trzeci amerykański przykład pokazuje, jak potężna jest presja opinii publicznej na media i jak wiele można uzyskać dzięki zorganizowanemu naciskowi.
Nowojorscy katolicy zareagowali zdecydowanie po tym, jak lokalne radio nadawało odgłosy kopulacji, która odbywała się we wnętrzu katedry św. Patryka. Efektem akcji były aresztowania osób, które dopuściły się publicznego uprawiania nierządu w świątyni. Sprawa nie jest jeszcze zakończona, należy się spodziewać, że owo radio straci koncesję. Zajął się nią amerykański wymiar sprawiedliwości.
W Polsce brakuje tak zdecydowanego i skutecznego nacisku, choć powoli wzrasta świadomość zagrożeń. Politycy milczą, zdając sobie sprawę, jak bardzo ich los zależy od przychylności mediów. Jedyny ruch protestu, jaki się ostatnio pojawił, to akcja zaniepokojonych matek z Przemyśla, które zebrały ponad 100 tys. podpisów pod projektem ustawy o ograniczeniu przemocy w mediach. Projekt ten jest rozpatrywany w komisjach sejmowych. Stanowi zwiastun nadziei.
Telewizor za drzwi?
Kiedyś podczas przedwyborczego mityngu jeden z prawicowych kandydatów na prezydenta zadeklarował, że wystawił swój odbiornik telewizyjny za drzwi. W ten sposób chciał pokazać, jak sprzeciwia się poziomowi reprezentowanemu przez media. W odpowiedzi z sali usłyszał, że nie należy wyrzucać telewizora, lecz zakładać własną telewizję.
Próbą telewizji przyjaznej widzowi miała być TV Puls. I rzeczywiście jej program różni się od tego, co prezentują pozostałe kanały. Stacja, gdzie Ojcowie Franciszkanie mają znaczne udziały, nie może być telewizją brutalną.
Maciej Pawlicki, dyrektor TV Puls, z przekonaniem twierdzi, że jest możliwa interesująca telewizja bez pokazywania drastycznych scen przemocy. W stacji tej, mimo, że opartej na zasadach komercyjnych i kierującej się prawami rynku, obowiązuje kodeks określający granice tego, co wolno emitować. Kupując zagraniczne filmy, redaktorzy TV Puls dokonują korekty tego, co pokazywane jest na ekranie. Sceny, gdzie zło pokazane bez celu i sensu, są eliminowane.
Normalni i sympatyczni
Pawlicki zastrzega, że pokazywania przemocy nie można uniknąć, ale nie może być ono celem samym w sobie. W filmach o wysokich walorach artystycznych może być czynnikiem niezbędnym. Trudno wyobrazić sobie znakomity film Mela Gibsona Waleczne serce bez pokazanych tam w sposób dynamiczny bitew i zmagań rycerzy. Klasyczny już obraz Ojciec chrzestny w Pulsie emitowany był bez skrótów. Największą popularnością cieszą się jednak takie seriale, gdzie dominuje uśmiech, a bohaterowie są normalni i sympatyczni, jak np. Bill Cosby Show czy Dotyk anioła. Jednakże problemy finansowe TV Puls powodują, że nie może być ona znaczącą konkurencją dla telewizji publicznej czy pozostałych stacji komercyjnych.
W Polsce i na świecie z różnym skutkiem podejmowane są próby oswajania telewizyjnego molocha. Na efekty przyjdzie jeszcze poczekać. Postęp cywilizacyjny nigdy nie był przeprowadzany bezboleśnie.
Trzeba mieć nadzieję, że bestia w końcu zostanie oswojona i będzie służyć człowiekowi dla jego pożytku i przyjemności.