„Są one symbolem naszej nadziei na wyzwolenie, szczególnie w Chersonie. Wieszają je zwolennicy i sympatycy partyzantki, zwłaszcza na tych urzędach, które mają zorganizować to znienawidzone referendum rosyjskie w sprawie zagarnięcia [tego miasta], którego nikt nie chce” – powiedziała z przejęciem 42-letnia Anastasja Polakowa w rozmowie z włoskim dziennikiem „Corriere della Sera”, który zamieścił obszerny reportaż o tym stosunkowo nowym zjawisku w wojnie Rosji przeciw Ukrainie.
Reklama
Kobieta, działająca w Zaporożu w wielkim namiocie, w którym od trzech miesięcy przyjmuje się uchodźców z Mariupola, a dziś napływają tam uciekinierzy z innych rejonów kraju, oświadczyła, że żółte wstążki pojawiają się też na domach, w których mieszkają zdrajcy-kolaboranci prorosyjscy. Dodała, że „Rosjanie wściekają się i gdy tylko zobaczą te znaki, natychmiast je usuwają, ale nazajutrz one znów się pojawiają”.
Jeszcze do początków marca Anastasia pracowała na wysokim stanowisku w Oszczadbanku – najważniejszym państwowym banku ukraińskim. Jednakże wkrótce po wybuchu wojny musiała zaprzestać tej pracy, gdyż „Rosjanie usiłowali przerejestrować nasze dokumenty i zmusić nas do podpisania listu, w którym mieliśmy wyrazić gotowość do współpracy z nimi”. Ponieważ tego nie uczyniła, straciła pracę, ale – zapewniła – jest z tego zadowolona, bo nie chce „zdradzić swego kraju dla Putina”. I od tego kroku była już krótka droga do sympatyzowania z ruchem partyzanckim.
„Dla nas wszystkich ludzie «Żowtej Striczki» [Żółtej Wstążki] są bohaterami, gdyż szerzą nadzieję, docierają tam, gdzie wojsko nie jest w stanie uderzyć, zmuszają dowództwo rosyjskie do rozpraszania ludzi i sprzętu, aby «polować» na nich. Z szacunkiem mówi o nich wielu uchodźców” – stwierdziła Polakowa.
Reklama
Inny rozmówca dziennika – 17-letni Wiktor Porokniuk powiedział, że partyzanci zrywają hasła prorosyjskie i piszą na ich miejsce, że wojsko ukraińskie zaraz tu będzie, niszczą anteny telewizji moskiewskiej, sieją postrach w patrolach rosyjskich.
Według gazety włoskiej temat zbrojnego oporu ukraińskiego stoi za przeciwnatarciem wojska regularnego, którego chce prezydent Wołodymyr Zełeński, aby odzyskać Chersoń i zmusić Rosjan do zmniejszenia ataków w Donbasie. Obecnie powrócił on z wielką mocą w kontekście ewentualnej roli partyzantki w ataku sprzed czterech dni na wielką rosyjską bazę lotniczą w Sakach na Krymie. Gdyby to potwierdzono, oznaczałoby to, że ruch ten stworzył już mocne więzi z ukraińskimi siłami specjalnymi. Wydaje się, że partyzanci zdołali wysadzić w powietrze kilka pociągów wojskowych i przyczynili się do dostarczenia artylerii ukraińskiej danych GPS-u o wrażliwych celach wroga.
„Partyzanci przychodzą tam, gdzie trudno jest dotrzeć Himarsom” – głoszą ich hasła na murach, odnosząc się do amerykańskich wyrzutni rakietowych, które z wielką siłą i dokładnością rzucają na kolana oddziały rosyjskie i niszczą mosty na Dnieprze.
Reklama
Kilka tygodni temu ruch oporu odniósł duży sukces w zakresie niedopuszczenia do referendum, które na żądanie Putina miało potwierdzić zagarnięcia Melitopola na wzór tego przeprowadzonego po zajęciu Krymu w 2014 i nigdy nieuznanego przez ONZ i świat demokratyczny. „O tym referendum wiedzieliśmy niewiele, z Moskwy nadchodziły sprzeczne sygnały, ale zdaje się, że miało się ono odbyć 11 września i przyłączyć nas wszystkich do Rosji” – opowiadali uchodźcy. Tymczasem 10 sierpnia potężny wybuch zniszczył siedzibę komitetu wyborczego w Melitopolu. Rankiem można było znaleźć ulotki wzywające ludność do powstrzymania się od udziału w głosowaniu.
Są też zabójcy kolaborantów działających na rzecz przyłączenia do Rosji. Kilka dni temu celem zamachu był Jewgienij (po ukr. Jewhen) Soblew, dyrektor centralnego więzienia w Chersonie, w którym przebywają tysiące opozycjonistów. W pomieszczeniach po dawnych zakładach produkcji szkła Stikłotari zgromadzono uczestników zamieszek antyrosyjskich z marca br. Nieliczni, którym udało się uciec z tego miejsca, opowiadali o stosowanych tam torturach i o setkach opozycjonistów, którzy „znikli”. Można być zatrzymanym za samo tylko mówienie po ukraińsku w miejscach publicznych, a w urzędach wolno używać tylko rosyjskiego.
Soblew jest znienawidzony, gdy tylko postanowił kolaborować z agresorem i współpracować z tajnymi służbami rosyjskimi przy chwytaniu dawnych przełożonych, którzy wcześniej z nim pracowali. Podłożono ładunek wybuchowy koło drzewa, przy którym stał jego samochód, ale on sam odniósł tylko lekkie rany. Również cudem uszedł z życiem najwyższy miejscowy urzędnik Władimir Sałdo, który kilkakrotnie był przedmiotem ataków. Zginęli natomiast dwaj jego asystenci: Paweł Słobodczikow, zastrzelony w swym samochodzie przez snajpera i Dmitrij Sawluczenko, spalony w aucie w wyniku wybuchu.
Uchodźcy z Zaporoża opowiadają, iż szeregi ruchu oporu rosną w miarę zbliżania się jednostek ukraińskich do Chersonia. Wstępują do niego zdolni do tego cywile. Przyczynia się do tego także zbliżający się nowy rok szkolny, gdyż „nasze dzieci będą zmuszone do zapisywania się do nowych szkół rosyjskich a rodziny nie będą mogły wyjeżdżać z miasta. Rosjanie będą mieli nasze dowody osobiste, aby zarejestrować nas jako głosujących w referendum” – powiedziała dziennikowi 52-letnia Oksana, która 12 sierpnia uciekła z miasta z 16-letnią córką Sofią.