W listopadzie, częściej niż w innych miesiącach, przekraczamy
bramy cmentarzy. Idziemy tam z wieńcami, kwiatami oraz zniczami,
znakiem naszej pamięci o tych, których już nie ma pośród nas. Kiedy
patrzymy na panoramę miast w porze wieczorowej, uderza nas wielka
ilość światła. Łuna światła widziana jest nieraz nawet z odległości
kilkunastu kilometrów. Świadczy to, że miasto żyje, życiem mieszkających
w nim ludzi. Również ładnie przedstawia się panorama cmentarzy w
pierwszych dniach listopada. Z nekropolii biją łuny światła ze zniczy
umieszczonych na grobach. Świadczą one o istniejącym w nich życiu,
pomimo, że są to miasta umarłych. Ci, którzy odeszli, żyją w podwójnym
sensie. Po pierwsze, w naszej pamięci, wspomnieniach, wdzięczności.
Po drugie, stając nad mogiłami naszych bliskich, zdajemy sobie sprawę,
że stajemy nie przed zimnymi marmurami, położonymi na miejscu ich
pochówku, czy usypaną nad nimi mogiłą, ale w obliczu tajemniczej
ich obecności. Prowadzimy z nimi duchowy dialog, który powoli przechodzi
w modlitwę.
Idąc aleją cmentarza po szeleszczącej warstwie opadłych
liści, mimowolnie czytamy imiona, nazwiska, wiek zmarłych. Wśród
nich spotykamy groby ludzi, których znaliśmy: naszych kolegów, koleżanek,
krewnych, przyjaciół. Spędzaliśmy nieraz z nimi miłe chwile, dzisiaj
już ich nie ma wśród żywych, chociaż byli naszymi rówieśnikami, a
nawet młodszymi od nas. Uświadamiamy sobie wtedy kruchość naszego
życia, jego przygodność i przemijalność. Dochodzi do nas świadomość,
że przecież w jednym z tych grobów mógł leżeć każdy z nas, oni odeszli,
a my żyjemy, dlaczego tak się dzieje, trudno nam to pojąć. Spotykamy
także groby ludzi, którzy zajmowali eksponowane stanowiska. Kiedy
żyli wydawali się ludźmi nie do zastąpienia. Okazało się to złudzeniem,
życie poszło naprzód, pomimo, że oni pozostali w grobie. Dalej widzimy
groby ludzi, którzy zabiegali o sławę, bogactwo, godności. Mimo że
je osiągnęli to musieli wszystko pozostawić i spocząć w równym szeregu
z tymi, którzy byli biedni, zapomniani, nieraz prześladowani. Na
cmentarzu istnieje pełna demokracja, bo każdy usłyszał wyrok: "Prochem
jesteś i w proch się obrócisz".
Najbardziej przemawiają jednak groby naszych najbliższych.
Przemawiają do nas nasi rodzice. Nie zawsze słuchaliśmy ich za życia.
W cmentarnej ciszy jak rykoszetem powracają do nas ich rady. Nieraz
są one wyrzutem. Rodzi się refleksja: gdybym wtedy posłuchał, gdybym
poszedł wskazaną przez nich drogą wszystko wyglądałoby inaczej, a
może jeszcze coś da się zmienić... Grób ojca lub matki nieraz przemawia
z większą mocą niż ich osoby za życia. Nic też dziwnego, że nawet
najwięksi twardziele dyskretnie ronią łzy nad grobem. Również bardzo
wymowna może być mowa grobów dzieci czy groby współmałżonków. Przemawiają
umieszczone na grobach epitafia, które ukazują znikomość życia i
nieuchronność śmierci każdego człowieka.
Cmentarz przemawia do nas powagą, majestatem, ciszą,
swoim niepowtarzalnym klimatem. Nastraja nas melancholią i smutkiem.
Jego wymowa byłaby tragiczna, gdyby nie krzyże umieszczone na grobach.
Tworzą gęsty las. Przemawiają najbardziej do nas, nawet przez groby,
na których ich nie ma. Przypominamy sobie ludzi, którzy leżą w tych
grobach. Oni lekceważyli krzyż, a nawet walczyli z nim, za co pochowano
ich nieraz w tzw. alejach zasłużonych, i - przeliczyli się, bo krzyża
nie ma tylko na ich grobach, a są wokół, także w urzędach, szkołach,
wszędzie tam gdzie żyją i pracują ludzie, dla których krzyż ma jakieś
znaczenie. Spotykamy krzyże na grobach, na których nie spodziewaliśmy
się zobaczyć. Nieraz ci ludzie w ostatniej chwili życia nawrócili
się i umierali z krzyżem w ręku. Nad grobami innych krzyż umieścili
najbliżsi, nieraz wbrew woli zmarłego, bo jak może wyglądać grób
bez krzyża? Przecież to nie wypada. Co ludzie powiedzą? Ale najwięcej
krzyży zostało postawione z pełną świadomością jego znaczenia. Nawiązują
do krzyży nakreślonych na czołach podczas sakramentu chrztu. Już
wtedy tamten znak zwiastował przywilej śmierci nie jako unicestwienia,
ale wręcz przeciwnie, jako początku wypełnienia się obietnicy nowego
życia: "Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali
chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego
śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmieć zostaliśmy razem
z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie - jak
Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. (...) Otóż, jeżeli
umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że z Nim również żyć będziemy (
...) (Rz 6, 3-4; 8). Dzieje się to mocą krzyża, który prawie dwa
tysiące lat temu stanął na Golgocie. Tamten krzyż był nadzieją miliardów
ludzi, którzy przeszli przez ziemią. Był nadzieją naszych bliskich
zmarłych. Jest jedyną naszą nadzieją.
Wszystko przemija. Przypominają nam o tym opadające liści
z cmentarnych drzew i ścięte pierwszymi mrozami cmentarne kwiaty.
Przypominają się nam słowa psalmu: "Dni człowieka są jak trawa; kwitnie
jak kwiat na polu: Ledwie muśnie go wiatr, a już go nie ma, i miejsce,
gdzie był, już go nie poznaje" (Ps 103, 15-16). Krzyż pozostaje,
nawet wtedy, gdy ludzie odchodzą. On jest zapowiedzią zmartwychwstania.
Światłość, która bije ze zniczy naszych cmentarzy przypomina o innej
światłości - światłości wiecznej. Dlatego na cmentarze przychodzimy,
by o nią się modlić dla naszych zmarłych. Jest to jedyny dar jaki
możemy im ofiarować. Tylko modlitwą, Mszą św. w ich intencji możemy
im pomóc i podziękować za dobro od nich otrzymane oraz przeprosić
za uchybienia jakich dopuściliśmy się względem nich. Jeśli będziemy
chcieli to uczynić tylko za pomocą zniczy, wieńców i kwiatów, będzie
to jeszcze jeden znak przemijania: wkrótce świece zgasną, kwiaty
i wieńce zwiędną, pozostanie z nich kupa śmieci, które są zmorą utrzymujących
porządki na cmentarzach i łupem cmentarnych hien. Dlatego trzeba
dawać naszym zmarłym dary nieprzemijające, ponieważ Bóg ich przeznaczył
do rzeczy nieprzemijających, wiecznych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu