Własny krąg
Piszę w sprawie kolejnych samotnych osób z „Klubu 40” - jeżeli samemu nie zrobi się kroku, to można czekać na kogoś (pomocna dłoń, dobre serce) do śmierci i się nie doczekać. Trzeba wyjść poza własny krąg lub zmienić siebie - a zacząć można od prośby i modlitwy ku Bogu: „Proszę Cię, Boże, daj mi serce, bym zauważał innych i by inni zauważali mnie”. Czekanie i pogrążanie się w bezczynności pogłębia osamotnienie i spłyca nasze duchowe życie. Pozdrawiam optymistycznie.
Czytelniczka z Krapkowic
Po domach szczęśliwej starości to drugi zawsze gorący temat - możliwość wzajemnego poznawania się ludzi „środka”. Oczywiście, mam tu na myśli środkową część życia. Młodość prawie minęła, starość jeszcze nie nadeszła. I lądujemy w czarnej dziurze samotności. Wiem z doświadczenia, że póki człowiek jest jeszcze „w obiegu” - pracuje, ma atrakcyjny wiek i walory osobiste, grono znajomych ze szkoły, studiów itp. - jakoś to się kręci. Nie myślimy o jutrze. Wszystkie znajomości wydają się tak naturalne, „żelazne”, że nie przywiązujemy wagi do tego, by je pieczołowicie pielęgnować. Potem każdy coraz bardziej zacieśnia swój krąg, ludzie skupiają się na własnej rodzinie czy absorbującej pracy, i nagle robi się dokoła dziwnie pusto.
Tymczasem potrzeba niewiele wyobraźni, by pomyśleć, co będzie za kilkanaście, kilkadziesiąt lat, kto przy nas zostanie. A zostanie ten, o kogo dbamy sami. Z kim utrzymujemy naprawdę bliskie i serdeczne kontakty.
Pamiętam, jak w niedalekiej przecież przeszłości razem z rodzicami uczestniczyliśmy jako dzieci w rodzinnych i przyjacielskich spotkaniach, imieninach, urodzinach, świętach. Do przyjaciół rodziców mówiło się „ciociu” i „wujku”, i wszyscy oni byli bliscy jak własna rodzina. Ktoś powie, że mieliśmy wtedy tylko to.
No tak, nie było przecież tak powszechnej telewizji, supermarketów, popularnych imprez, różnych merkantylnych pokus. Była za to miłość i przyjaźń, ciepło i serdeczność. A teraz mamy w zamian wyścig szczurów.
Aleksandra
Ksiądz modli się za mnie
Kiedyś zwróciłam się z taką myślą ku Bogu - żeby mieć osobę duchowną, która stale wspomagałaby mnie swoją modlitwą. Potem ukazało się w „Niedzieli” ogłoszenie księdza. Napisałam.
Ksiądz pisze niewiele - najważniejsze, żebym ufała Jezusowi z całych sił - i błogosławi. Od czasu do czasu napisze trochę więcej. Wiem, że jest chory, ale jak pisze - pomagać trzeba! Ale ksiądz modli się za mnie i odprawia Msze św. w mojej intencji!!!
W tej sprawie zostałam dokładnie wysłuchana przez Pana Boga! Ksiądz w swoich modlitwach wstawia się za mną u Niego. Ksiądz jest moim Szymonem Cyrenejczykiem! Nie każdemu dana jest taka łaska.
I dzięki pośrednictwu „Niedzieli” takie rzeczy też są możliwe!
Danuta
Pomóż w rozwoju naszego portalu