Kiedy po raz pierwszy słuchałem opowieści o Dolinie Królów i Królowych w starożytnych Tebach, zapamiętałem jedynie epizod o pewnej Holenderce, która podczas zwiedzania oddaliła się zbyt od utartych szlaków
turystycznych. Po kilku miesiącach ekipa archeologów, która udawała się na swoje siedlisko, przechodziła obok niebezpiecznej szczeliny. Ktoś dojrzał kilka metrów niżej ciało kobiety, a obok niej aparat
fotograficzny. Gdy udało się do niej dotrzeć, znaleziono także pocztówkę, którą zamierzała wysłać do domu ze swej wymarzonej podróży do Egiptu. Napisała: „Po tylu próbach nie mam siły, żeby się
stąd wydostać. Nikt nie słyszy mojego wołania. Przygotowuję się na śmierć. Kocham was”.
Rankiem pożegnałem Kair, by najpierw wzdłuż Kanału Sueskiego, a potem wybrzeża Morza Czerwonego udać się na południe, do dzisiejszego Luksoru, znanego dawniej jako Teby. Im bardziej posuwam się na
południe, tym wioski są mniejsze i coraz bardziej od siebie oddalone. Życie biegnie tu bardzo leniwie, czas jakby się zatrzymał. Ja również zatrzymuję się na krótki postój nad brzegiem morza. W takiej
chwili ożywa w wyobraźni biblijna scena przejścia Izraelitów przez Morze Czerwone. W nagrzanym autobusie wczytuję się w opis tego wydarzenia, nakreślony przez autora Księgi Wyjścia. Ogarnia mnie potężne
poczucie wszechmocy Boga, gdy dochodzę do słów pieśni dziękczynnej wyśpiewanej przez Mojżesza:
„Będę śpiewał ku czci Pana,
który wspaniale swą potęgę okazał,
gdy konia i jeźdźca jego
pogrążył w morskiej toni.
Pan jest mocą i źródłem męstwa!
Jemu zawdzięczam moje ocalenie.
On Bogiem moim, uwielbiać Go będę,
On Bogiem ojca mego, będę Go wywyższał”
(Wj 15,1-2).
Kiedy autobus znów rusza i znad morskiego brzegu odbija w głąb pustyni, większość krajobrazu stanowią już tylko piaski i szarożółte skały. Z pustynią, która wciąż jak okiem sięgnąć rozpościera się za
oknami, wiąże się postać Karola de Foucauld, założyciela Braci Mniejszych, który wiele miesięcy życia spędził na pustyni, przeżywając tam doświadczenie oczyszczenia swych pragnień, intencji, oczekiwań,
dążeń. Owocem tego czasu jest zgromadzenie zakonne ludzi, którzy decydują się żyć wspólnie w miastach i wioskach, podejmując te same czynności, co ich mieszkańcy, ale świadcząc przy tym o miłości Chrystusa.
Wielkim miłośnikiem pustyni był Antoine de Saint Exupéry, który również wiele miesięcy spędził na Saharze, w bazie lotniczej. Doświadczenie pustyni kazało Exupéry’emu podjąć refleksję nad wolnością.
W „Pilocie wojennym” napisze: „Co to znaczy jednak uczynić kogoś wolnym? Jeżeli na pustyni uwalniam człowieka, który nie odczuwa żadnych pragnień, jakie znaczenie ma jego wolność? Wolnym
może być tylko ktoś, kto do czegoś dąży. A zatem uwolnić człowieka, znaczyłoby obudzić w nim pragnienie i wskazać drogę”.
Powoli zapada zmrok. Pustynia pokrywa się tajemniczą poświatą ciemności. Do Luksoru pozostaje już tylko kilkadziesiąt kilometrów. Za kilka chwil, z oddali, ujrzę światła miasta. Z dwóch biblijnych
wersetów psalmisty tylko pierwszy okazuje się dla mnie prawdziwy: „Błądzili po pustynnym odludziu, do miasta zamieszkałego nie znaleźli drogi” (por. Ps 107, 4).
Pomóż w rozwoju naszego portalu