Obecny przegląd chciałbym poświęcić niezwykle ciekawemu i ważnemu wywiadowi z renomowanego krakowskiego dwumiesięcznika „Arcana”, redagowanego przez prof. Andrzeja Nowaka. Chodzi o publikowaną w „Arcanach” (nr 2 z 2008 r.) rozmowę prof. Andrzeja Nowaka i dr. Henryka Głębockiego z IPN z Ireną Lasotą. Była ona niegdyś jedną z najgłośniejszych postaci opozycji marcowej 1968 r., wyraźnie odbiegającą jednak swymi poglądami od Adama Michnika i jego zwolenników.
Obalenie wersji Marca’68
Reklama
Rozmowa zatytułowana przez redakcję „Nie podobał mi się ten facet!” stanowi obalanie wersji Marca ’68 i pomarcowej historii PRL, tak mocno lansowanej przez michnikowców, podważa różne mity na ten temat, sprzeciwia się monopolizowaniu pamięci Marca’68 przez grupę Michnika. Mówi w toku wywiadu: „(…) Z chwilą, kiedy grupa «Gazety Wyborczej» zaczęła przyjmować Marzec za swój, to wiele osób kiedyś w te wydarzenia zaangażowanych zaczęło się niechętnie do nich przyznawać. Działał tu taki mechanizm. Jeżeli jest skojarzenie, że Marzec to byli «komandosi», a «komandosi» to Michnik, a Michnik to «Gazeta Wyborcza», to gdy Antoni Macierewicz powie, że on też był aktywny w Marcu, to ludzie dziwnie się na niego patrzą. Bracia Kaczyńscy też byli na wiecu na uniwersytecie! Marzec został skondensowany do jakiejś zupełnie nieprawdziwej pigułki, gdzie «marcowcem» był Lesław Maleszka, a nie było Antoniego Macierewicza, mnie, Jakuba Karpińskiego, Antoniego Zambrowskiego, nie mówiąc już o osobach z innych miast”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Rozdźwięki w „Solidarności”
Irena Lasota szczególnie krytycznie ocenia rolę Michnika. Stwierdza: „Adam Michnik jest teoretykiem i praktykiem pewnego nurtu, i patrząc z perspektywy, byłabym dysydentem tego nurtu (…).
Mogę powiedzieć półżartem, że mam jedno z najstarszych doświadczeń w Polsce - dystans wobec Michnika. Nie podobał mi się ten facet! Był nachalny, zbyt pewny siebie, krętacz. Podobnie było z jego
otoczeniem. Pewne rzeczy później zrobiły się bardziej widoczne.
W okresie pierwszej «Solidarności», nim wprowadzono stan wojenny, już było widać pewne elementy, które mi nie odpowiadały. Miały miejsce próby manipulowania związkowcami przez doradców
NSZZ «Solidarność». Niektórzy opowiadali o tym nawet z dumą! Przyjeżdżali do Ameryki i podśmiewali się z Wałęsy, że to taki prymityw, a oni mu mówią, że jest geniuszem i on w to wierzy. Bardziej
ich interesowały rozgrywki wewnątrz związku niż rozwijanie powstającego dopiero społeczeństwa obywatelskiego. Jest taki amerykański film dokumentalny o «Solidarności». Zarejestrowano tam wypowiedź
Seweryna Blumsztajna, który z obrzydzeniem na twarzy mówi coś w takim sensie: «Ach! Ile tam było tej demokracji! Każdy chciał mieć inne zdanie!». Oglądałam ten film na wideo wspólnie z Jakubem
(Karpińskim) i parokrotnie przewijaliśmy taśmę, nie mogąc się nadziwić temu zadziwiającemu wyznaniu… W latach 1982-89 walka o pluralizm, o otwarcie wewnątrz «Solidarności» była bardzo
ostra. Za granicą najbardziej widoczne było to w zachowaniu Jerzego Milewskiego (szefa zagranicznego biura «Solidarności» w Brukseli - red.), który był najprawdopodobniej bardzo pożyteczny
dla władz «Solidarności» i PRL-u. Podobno już wiadomo, że był zwerbowany w latach 60. Ale wokół jego postaci panuje skrępowane milczenie. Kontrolował on przepływ pieniędzy - milionów
dolarów i informacji. Ponieważ NSZZ «Solidarność» do dziś nie tylko nie rozliczyła się z finansów, ale nawet nie ujawniła swojej struktury kontrolującej przypływ i rozdzielanie pieniędzy -
dla wielu osób jest wygodniej nie wspominać ani pieniędzy, ani Milewskiego. W swojej obronie centralizacji potrafił być odrażający, zwłaszcza jeżeli ktoś chciał bronić wielonurtowości «Solidarności».
To nie były nawet walki dwóch opcji w «Solidarności»: centralistycznej i decentralistycznej. Zawsze miałam wrażenie, że doskonale rozumiem reprezentantów opcji centralistycznej, oni zaś
w większości nie za bardzo rozumieli, o czym ja mówię, tzn., że w ogóle pojęcie społeczeństwa obywatelskiego było dla nich obce, pluralizm, nawet związkowy, był pojęciem wrogim. Kiedy próbowaliśmy im
tłumaczyć, że dla «Solidarności» jako takiej jest dużo lepiej, gdy np. w Tarnowie jakaś grupa dostanie 50 dolarów i za te 50 dolarów zintegruje się, będzie wydawać materiały informacyjne,
bronić represjonowanych kolegów, oni patrzyli na nas szeroko otwartymi oczyma, sądząc, że kryje się tu jakaś ukryta intencja, że wspieramy kogoś personalnie w związku i chcemy poparcia dla jego grupy
w regionach, że na pewno chcemy poprzeć Bujaka, żeby wymanewrował Wałęsę. Pojęcie tego, że istnieje prawdziwy pluralizm, było dla tego środowiska kompletnie niezrozumiałe! Było w nich jakieś połączenie
homo sovieticus z atawistycznym przekonaniem, że stado jest najważniejszą wartością. Mówię tu o otoczeniu Wałęsy, różnych strukturach «Solidarności», zwłaszcza na Zachodzie, w pewnym okresie
o Janie Nowaku (Jeziorańskim). Wielu ludzi widząc, że Milewski jest łajdakiem, popierało go, dlatego że uważali oni, iż decentralizacja jest groźna. Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie, który powstał
w 1988 r. «na wezwanie Lecha Wałęsy», wydawał mi się odrażający z tych samych powodów. Może dlatego, że byłam blisko tych starych amerykańskich związków zawodowych, które uważały, że
demokracja w związkach jest czymś, co może promieniować na społeczeństwo, że wybory w związkach zawodowych mogą być pierwszą lekcją demokracji. Dla amerykańskich związkowców było niezrozumiałe, że osoby,
które uważali za ikony demokracji: Lech Wałęsa, Bronisław Geremek, Jan Nowak, tłumaczyły im, że tak właśnie, a nie inaczej musi wyglądać demokracja w Polsce, że wybory są niebezpieczne, bo nie wiadomo,
kto je może wygrać, że lepiej ludzi mianować. Administracja amerykańska lubi z kolei, kiedy ich partnerzy mówią jednym głosem. Stąd w latach 1988-89 cieszyło ich, że z jednej strony stoi zjednoczona opozycja,
z drugiej - zaś władza, która chce coś oddać ze swoich uprawnień, a inni, np. «Solidarność Walcząca», to jakiś zupełny margines, który tylko psuje dialog. Dlatego m.in. jestem zwolenniczką
działalności IPN. Jak te różne głosy opozycji, MSW, PRL itd. wpływały do ambasady amerykańskiej jako jedno stanowisko?”.
W obronie lustracji...
Dużą część wywiadu „Arcanów” z Ireną Lasotą stanowi jej namiętna filipika przeciw próbom zahamowania lustracji w Polsce i różnym hamulcowym rozliczeniom, szczególnie zajadle atakującym PiS
za wysuwane przezeń idee radykalnych zmian dekomunizacyjnych. Jak akcentuje Lasota: „Po reakcji na sprawę Rywina można było zacząć czyścić Polskę z pozostałości komunizmu. Nawet Kwaśniewski bał
się dać pewnemu redaktorowi Order Orła Białego, bo obawiał się reakcji negatywnych. Potem to się, niestety, rozmyło. Jestem jednak optymistką. Uważam, że mimo zmasowanego ataku na rządy PiS-u, ataku na
niespotykaną skalę, pewne pozytywne rzeczy się ostały. Może dlatego, że przeciwnikom nie starczyło energii. Zostawienie CBA było bardzo dużym błędem z ich punktu widzenia, ale być może CBA zostało tak
umocowane prawnie, że bardzo trudno jest je rozmontować. Ponieważ NIK nieszczególnie sprawdził się w funkcji kontrolnej, rola CBA jest ważna. Ludzie, którzy zrobili karierę na sprawie FOZZ, ciągle należą
do współrządzących krajem.
Stawiane dzisiaj nieraz pytanie, dlaczego rozliczenia z przeszłością są ważne, prawie nie wymaga odpowiedzi. Wystarczy przyjrzeć się historii różnych krajów, które nie chciały się ze swą historią
rozliczyć (podaje się tu często przykład Francji). Nasza rozmowa o Marcu ’68 pokazuje, że niczego nie udało się zamieść pod dywan i teraz po raz pierwszy, po 40 latach, zaczęły wychodzić różne wątki
i historia Marca została napisana na nowo.
(…) Słyszy się czasami głosy na Zachodzie, w Ameryce, propagowane głównie przez pewnego polskiego Redaktora Naczelnego, że współczesna Polska i Rosja są bardzo do siebie podobne, a Putin i
prezydent Kaczyński też mają ze sobą coś wspólnego. Gdy przeczytałam artykuł owego Redaktora Naczelnego w «New York Review of Books» w czerwcu ubiegłego roku, poszłam do mojego przyjaciela,
mentora, człowieka, który zna i historię komunizmu, i terroryzmu, czyli do Waltera Laqueura. Spytałam go o komentarz do tej wypowiedzi Redaktora (owego Redaktora zaś nic bardziej nie wścieka niż to, gdy
się nie wymienia jego nazwiska). Odpowiedział, że gdyby były jakiekolwiek podobieństwa między współczesną Polską a Rosją, to piszący te słowa Redaktor byłby tam, gdzie Anna Politkowska, czyli na cmentarzu.
(…) Zwróćmy jednak uwagę, że lustracja w Czechach, zaczęta w 1990 r. przy histerycznych wrzaskach z zagranicy, że trzeba jej zapobiec, bo spali się za dużo czarownic, skończyła się już
dawno temu, nie mówi się już dziś o niej, chyba że o jej pozytywnych skutkach. A Polskę to ciągle czeka, rozrywa i dzieli”.