Zabobonni Włosi boją się czarów i uroków. Święcie wierzą w ich moc i uciekają przed nimi jak diabeł przed święconą wodą. Są przekonani, że złe spojrzenie może rzucić na kogoś urok i przynieść mu nieszczęście. Mają na to nawet właściwe określenie: „malocchio” to złe oko. W urok rzucany za pomocą spojrzenia wierzyli także niektórzy Żydzi czasów Jezusa. Nazywali go tak samo: „ajin ha-ra”, czyli złe oko. W ustach Jezusa sformułowanie to ma jednak inny wydźwięk. Swą przypowieść o właścicielu winnicy, który jednakowo nagrodził tych, którzy pracowali cały dzień, i tych, którzy trudzili się zaledwie jedną godzinę, kończy pytaniem: „Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (Mt 20,15). Złe oko jest tu synonimem złości spowodowanej czyjąś dobrocią. Szeroko otwarta dłoń zawsze denerwuje skąpców, a wspaniałomyślność drażni małodusznych. Chyba że jest okazywana im samym. Tymczasem wielkoduszność jest cechą charakteru Boga. On jest dobry dla dobrych i dla złych. On sprawia, że słońce wschodzi dla sprawiedliwych i dla grzeszników. Kocha nie dlatego, że jesteśmy dobrzy, ale dlatego, że On jest dobry. Przebacza nie dlatego, że jesteśmy święci, ale dlatego, że On jest święty. Udziela nam dobra nie dlatego, że nie grzeszymy, ale dlatego, że jest Ojcem. Nie możemy uczynić nic, by Bóg kochał nas bardziej, bo kocha najbardziej. Nie możemy uczynić nic, by kochał nas mniej, bo nie potrafi kochać inaczej niż najbardziej. Nie możemy sprawić, by nie okazywał nam dobroci i by nie okazywał jej innym. Możemy co najwyżej spojrzeć na to dobrym okiem. I w tym nasza szansa! A wtedy niestraszne żadne uroki.
Pomóż w rozwoju naszego portalu