Reklama

Szkoła sięga po sześciolatków

Dominik Różański

Obecny rok szkolny ma być - według reformatorskich zapędów rządu Donalda Tuska - ostatnim rokiem beztroski sześcioletnich dzieci

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Do 2012 r. to rodzice będą decydować, czy ich pociechy zaczną naukę już w murach szkoły, czy jeszcze w przedszkolu, w otoczeniu przyjaciół i pań opiekunek. W podjęciu decyzji mają być pomocni psycholodzy, którzy dla obecnych pięciolatków przygotują testy sprawdzające i wskażą, które z dzieci osiągnęły dojrzałość szkolną, a które powinny ten sam program przerabiać jeszcze w przedszkolu. „Nasz protest przyniósł już pierwszy efekt. Ministerstwo wycofało się z pomysłu, aby do pierwszej klasy wysłać dwa roczniki naraz (700 tys. dzieci!) i postanowiło rozłożyć ten proces na trzy lata. To duży sukces. Ale ta reforma w obecnym kształcie to nadal wielka krzywda dla naszych dzieci” - czytamy na stronie internetowej akcji „Ratujmy Maluchy”.

Co nagle, to po diable

Inicjator sprzeciwu Tomasz Elbanowski, ojciec czwórki dzieci, zaznacza, że ich akcja nie kwestionuje założeń reformy edukacji proponowanej przez MEN, ale sposób jej wprowadzenia. Uważa, że szkoły nie są przystosowane do potrzeb tak małych dzieci i przez rok - mimo zapowiedzianego przez rząd zastrzyku dodatkowych 150 mln zł na dofinansowanie przebudowy sieci szkół w całym kraju - placówki szkolne nie mają szansy temu sprostać. 150 mln bowiem to kropla w morzu potrzeb. Elbanowski wyliczył, że w samej tylko Warszawie na dostosowanie szkół dla małych dzieci potrzeba 1,9 mld zł. Ministerstwo nie polemizuje z liczbami, ale zastrzega, że pozostałe pieniądze wyłożyć muszą samorządy. Gdy podzielić rządową kwotę przez liczbę szkół w Polsce, wychodzi, że na jedną przypadnie maksimum 15 tys. zł.
Nie łudźmy się, choć z przyczyn politycznych samorządy nie podnoszą jeszcze larum, nie będą miały z czego reszty pieniędzy dołożyć. W latach 2009-2011 na przyjęcie do szkół pierwszych maluchów w szkołach trzeba zrobić remont. Konieczna jest przebudowa toalet, bo dzieci nie sięgają do misek ustępowych, obniżenie umywalek, przeorganizowanie sal, wejść do szkół. Rodzice wolą więc dmuchać na zimne i zapowiadają, że nie zgodzą się na posłanie dzieci do nieprzygotowanych obiektów i na eksperymenty.
„W Niemczech sześciolatki uczą się w budynkach z oddzielnym wejściem, w wydzielonych od reszty szkoły strefach, w świetnie wyposażonych i przestronnych salach. Jeśli MEN chce, byśmy tak jak w wielu państwach UE posyłali sześciolatki do szkół, niech stosuje też europejskie standardy nauczania tak małych dzieci.
Nie wystarczy kupić pluszaki, przesunąć ławki i położyć dywan!” - napisali rodzice na swojej stronie internetowej.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Emocje specjalnej troski

Jednak ich protesty, poparte m.in. przez Polski Komitet Światowej Organizacji Wychowania Przedszkolnego, skończyły się zaledwie kompromisem. Bo zbuntowali się nie tylko rodzice, również niektórzy fachowcy od pedagogiki i nauczania początkowego spuścili minister Hall lanie. - Obniżenie wieku szkolnego w warunkach polskiej szkoły to skandaliczny eksperyment na dzieciach - oświadczyła prof. Danuta Waloszek z Akademii Pedagogicznej w Krakowie. - Wyrwanie maluchów z bezpiecznego dla nich miejsca, jakim jest przedszkole, miejsca, w którym poznają świat przez radosną, beztroską zabawę, będzie dla nich oznaczać tylko jedno: traumę, która może rzutować na całe ich przyszłe życie. Bo w polskiej szkole, zamiast zabawy, czekać je będzie wyłącznie stres.
Prof. Waloszek, która jest autorką książek z dziedziny pedagogiki i nauczania początkowego, mówi, że reformatorzy nie wzięli pod uwagę faktu, że w życiu sześciolatka ogromną rolę jeszcze odgrywają emocje. - To właśnie w tym niezwykle wrażliwym okresie maluch uczy się okazywać radość, złość, budować zaufanie, przywiązania do ludzi, a także nabiera poczucia własnej wartości - tłumaczy pani profesor. Zatem warunkiem prawidłowego rozwoju tak małego dziecka jest jednak troskliwa opieka pedagogów, którzy je bacznie obserwują i reagują na potrzeby.
Ale czy i przedszkola są w stanie temu podołać? Na pewno nie wszystkie w takim samym stopniu. Są jednak bardziej przyjazne, bo w realiach polskiej szkoły, w której połowa uczniów odczuła na sobie agresję, nauczyciel nie ma czasu, żeby się specjalnie zajmować emocjami najmłodszych podopiecznych. Szkoły są hałaśliwe i często przepełnione, a nauczyciele mają zbyt wiele problemów ze starszymi uczniami. Kto w takiej sytuacji przypilnuje, jak w przedszkolu, np. mycia rąk i zębów? Elbanowski, inicjator protestów rodziców, dodaje, że sześciolatki chętnie się uczą, ale przez zabawę, a szkoły nie są do tego przygotowane. Część nauczycieli uczciwie przyznaje również, że nie jest do tego przygotowana od strony warsztatowej.

Reklama

NIK potwierdza

W dodatku od września 2009 r. trzeba będzie pomieścić w jednej klasie jednocześnie dzieci sześcioletnie i siedmioletnie. Te siedmioletnie będą więcej wiedzieć i jako mądrale mogą się nudzić na lekcjach. Minister Hall nie widzi problemu. Decyzję, czy klasy będą zmiksowane wiekowo, czy sześciolatki umieści się w oddzielnej klasie, pozostawia nauczycielom. Nie mówi jednak o pieniądzach, bo na osobne klasy potrzeba ich więcej.
Odważniejsi dyrektorzy szkół też kontestują szybką reformę MEN, twierdząc, że szkoły długo jeszcze nie będą gotowe na przyjęcie młodszych uczniów. Za podstawowy problem uznają brak jakichkolwiek możliwości zapewnienia sześciolatkom bezpieczeństwa w przepełnionej, hałaśliwej i agresywnej polskiej szkole, o czym tak dramatycznie alarmuje niedawny raport Najwyższej Izby Kontroli.
Problemem też pozostaje kwestia zatrudnienia większej liczby pedagogów, bo reformatorzy wymagają zapewnienia sześciolatkom opieki w szkole do godz. 17, tak jak w przedszkolu. Dla szkół wiąże się to z koniecznością zatrudnienia dodatkowych nauczycieli lub wychowawców. Skąd wziąć na to pieniądze? Znawcy branży oświatowej mówią wprost, że wpuszczenie do szkół sześciolatków, bez uporania się z agresją ich starszych kolegów, którzy najchętniej wybierają sobie na ofiary najsłabszych i bezbronnych, to nabijanie klienteli szkołom prywatnym. Wystraszeni rodzice zapożyczą się u rodziny, zaciągną kredyty, byle zapewnić dziecku bezpieczeństwo - jedno z podstawowych warunków normalnego wzrastania.
Będą też problemy z dowożeniem małych dzieci z oddalonych miejsc do szkół wiejskich. O tym, żeby wracały same do domu, nie ma mowy. A gimbusy będą dowoziły dzieci na różne godziny rozpoczęcia zajęć lekcyjnych. W niektórych szkołach lekcje mogą się kończyć nawet o godz. 20. Nie wszystkie dzieci mieszkają w dużych miastach. W Bieszczadach czy Beskidach będą musiały przechodzić trudne górzyste trasy. Już trwają protesty rodziców i okupacje szkół, gdy w niektórych gminach chce się zamykać małe szkoły z powodu nieopłacalności ich utrzymania.

Wyrównywanie szans czy doktryna?

Niektórzy eksperci są zachwyceni pomysłami minister Hall, widząc w nich szansę na wyrównanie zaniedbań wychowawczych i poznawczych dzieci z gorszych domów. Dzieci rolników, zaharowanych robotników i dzieci z rodzin inteligenckich - zawsze różniły się wiedzą w momencie szkolnego startu. Wyrównywanie szans następowało w szkole, na studiach. Czasem przez całe życie. Eksperci zwracają jednak uwagę, że naturalnym środowiskiem dziecka, zwłaszcza małego, nie jest zinstytucjonalizowana szkoła czy przedszkole, ale przede wszystkim rodzina. Nikt jej nie zastąpi. Nie można budować programu reformy, opierając się na przekonaniu, że każda polska rodzina jest patologiczna i państwo lepiej wie, jak wychowywać dzieci. Ten etap myślenia skończył się, wydawałoby się, wraz z komunizmem. Już podczas strajków w 1980 r. odezwało się głośne wołanie o dłuższe urlopy macierzyńskie i oddanie dzieci rodzinom - bo rodzina przecież jest najwyższą wartością. To wtedy właśnie zlikwidowano wiele przedszkoli. Dziś postkomunistyczna tendencja znów upomina się o dzieci. Trudno nie zgodzić się z wątpliwościami dr Barbary Kiereś, pedagoga i psychologa z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, która doradza czujność. - Można mieć duże obawy, że pomysł ten, uwzględniający właśnie trendy europejskie, pociągnie za sobą kolejne kroki: obowiązkowe przedszkole jako kolejną państwową edukację, co już ma miejsce w niektórych krajach europejskich. Oczywiście, można i trzeba mówić o wyrównywaniu szans dzieci. Ale gdzieś w tyle głowy rozbłyskuje znane z czasów Peerelu światełko, czy nie chodzi czasem o jak najwcześniejsze zabranie dzieci spod kontroli rodziców i oddanie ich pod kontrolę państwa.
- Wtedy, oczywiście, działa technologia społeczna: im wcześniej mamy dziecko, tym większy jest nasz wpływ na to dziecko - mówi dr Kiereś. I dodaje, że oczywiście nie można tych zamiarów teraz udowodnić, ale trzeba pilnować, czy czasem cały ten reformatorski zamysł nie będzie sprowadzał się do rozbicia rodziny, do jej zatomizowania, do tego, żeby państwo miało większą kontrolę nad dzieckiem niż rodzice. Żeby ktoś zaczynał wcześniej kontrolować i prowadzić nasze dzieci. Dlaczego? Bo spójna, dobra rodzina powoduje odporność jej członków na wszelkie manipulacje płynące z zewnątrz. Na wszelkie totalitarne i utopijne działania - mówi dr Kiereś.
W Europie wiek rozpoczęcia przez dziecko edukacji szkolnej jest bardzo różny. W wieku 4 lat rozpoczynają edukację dzieci w Luksemburgu, w wieku 5 lat: na Cyprze, w Holandii, Wielkiej Brytanii i na Węgrzech. W wieku 6 lat: w Austrii, Belgii, Francji, Grecji, Hiszpanii, Irlandii, Islandii, Lichtensteinie, na Litwie, w Niemczech, Norwegii, Portugalii, Czechach, Słowacji, Słowenii i we Włoszech. A tak jak w Polsce - w wieku 7 lat: w Bułgarii, Danii, Estonii, Finlandii, na Łotwie, w Rumunii, Szwecji - gdzie nie narzekają z tego powodu, nie chcą niczego przyspieszać. A nam potrzeba więcej czasu do przygotowania zmian. I do namysłu.

Podziel się:

Oceń:

0 0
2008-12-31 00:00

Wybrane dla Ciebie

Abp Galbas do kapłanów: biskup nie jest dozorcą księdza, ani jego strażnikiem

2024-03-28 13:23

Episkopat News/Facebook

Biskup nie jest dozorcą księdza, ani jego strażnikiem. Jeśli ksiądz prowadzi podwójne życie, jakąkolwiek postać miałoby ono mieć, powinien to jak najszybciej przerwać - powiedział abp Adrian Galbas do kapłanów. Metropolita katowicki przewodniczył Mszy św. Krzyżma w katedrze Chrystusa Króla w Katowicach. Podczas liturgii błogosławił oleje chorych i katechumenów oraz poświęca krzyżmo.

Więcej ...

Wielki Piątek. Dzień postu ścisłego

Karol Porwich/Niedziela

Wielki Piątek jest dniem sądu, męki i śmierci Chrystusa. To jedyny dzień w roku, kiedy nie jest sprawowana Msza św., a w kościołach odprawiana jest Liturgia Męki Pańskiej. Na ulicach wielu miast sprawowana jest publicznie Droga Krzyżowa. Tego dnia obowiązuje post ścisły i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych. Są jednak osoby, które pościć nie muszą.

Więcej ...

Aby pomóc żołnierzom na froncie

2024-03-29 15:21

Więcej ...

Reklama

Najpopularniejsze

Nowenna do Miłosierdzia Bożego

Wiara

Nowenna do Miłosierdzia Bożego

Ponad 50 tysięcy widzów w polskich kinach na pokazach 4....

Wiara

Ponad 50 tysięcy widzów w polskich kinach na pokazach 4....

Dziś Wielki Piątek - patrzymy na krzyż

Kościół

Dziś Wielki Piątek - patrzymy na krzyż

Całun Turyński – badania naukowe potwierdzają, że nie...

Wiara

Całun Turyński – badania naukowe potwierdzają, że nie...

Bratanek Józefa Ulmy o wujku: miał głęboką wiarę,...

Kościół

Bratanek Józefa Ulmy o wujku: miał głęboką wiarę,...

Jak przeżywać Wielki Tydzień?

Wiara

Jak przeżywać Wielki Tydzień?

Świadectwo Abby Johnson: to, że zobaczyłam aborcję na...

Wiara

Świadectwo Abby Johnson: to, że zobaczyłam aborcję na...

Komisja Liturgiczna: apel do kapłanów o wygłaszanie...

Kościół

Komisja Liturgiczna: apel do kapłanów o wygłaszanie...

Roxie Węgiel: Wiara w Boga wyznacza mi kierunek życia

Wiara

Roxie Węgiel: Wiara w Boga wyznacza mi kierunek życia