A może jest tak, że piszemy nie tyle po to, by wyrazić, ale by zrozumieć siebie piszącego?
*
Im jest coś trudniejsze do wyrażenia, ale jakoś istotne, niepokojące, powracające w nas, tym bardziej nie może być to przemilczane. Najlepiej więc to napisać, czyli trwale wysłowić. Jakoś tak bowiem jest, że nie tyle myśląc, co zapisując swoje myśli, zaczynamy im nadawać jakiś niepowtarzalny charakter i zabarwienie. Poszukując, dobierając, mocując się jakby z opornymi słowami - zaczynamy oswajać w sobie jakieś żywioły, przeczucia, myśli niedomyślane, jakby wciąż jeszcze niezrozumiałe, więc i nie nasze. Jak to pisał Brandstaetter: „Boże nauki, serc i intuicji, pragnę odnaleźć nici, które łączą serce z sercem, zjawisko ze zjawiskiem (...) abym mógł wreszcie zrozumieć i pojąć, jak żyć…”. I tak się łączy słowa w zdania, zdania w wypowiedzi, wypowiedzi w opowieść czy spowiedź życia. - Myślę, że człowiek, który nie usiłuje siebie wysłowić, nie mieszka w sobie, nie dotyka swojej tajemnicy, nie chwyta swojej tożsamości, a więc żyje trochę na niby, na zewnątrz siebie, czyimiś słowami, cudzym (masowym częściej) życiem... Jego życie jest jakoś nieważne, bez większego znaczenia, a on jakby bez imienia, którym ktoś go może wyodrębnić, wyrazić, dookreślić.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
*
W „Wiosennej piosence” (Tove Jansson) Włóczykij, wędrując, czuje, jak pod kapeluszem dojrzewa mu powoli piosenka mająca składać się w jednej części z nadziei, w dwóch - z wiosennej tęsknoty, a której resztę stanowić ma zachwyt nad wędrowaniem - tym, że jest on sam i że jest mu ze sobą dobrze. Gdy zapada wieczór, Włóczykij zapala ognisko, siada przy nim w milczeniu, oczekując na dopełnienie się piosenki. Ale jego ulubione milczenie przy ognisku przerywa mu jakieś takie nic, nitka istna, stworzonko, które jest tak małe, że się nie nazywa, więc prosi go o nadanie mu imienia... Włóczykij tak na odczepnego rzuca mu jako imię Ti-ti-uu (odgłos ptaka nocnego), czym go niezmiernie uszczęśliwia. Za chwilę Ti-ti-uu znika, a Włóczykij traci swoją piosenkę i zasypia. Rano wędrując dalej, niespodziewanie zaczyna tęsknić za tym, którego oswoił. Wraca więc na tamto miejsce, szuka go i gdy wreszcie spotyka go, słyszy: „Kiedy nie miałem imienia, biegałem i najwyżej przeczuwałem to czy owo na temat tego czy owego, a wydarzenia trzepotały wokół mnie, ale nic nie było prawdziwe. Teraz jestem osobą, która należy do siebie i wszystko, co się dzieje, ma znaczenie. Nie dzieje się bowiem w ogóle, ale wydarza się mnie, Ti-tu-uu. A Ti-ti-uu patrzy na sprawy tak albo inaczej. Muszę się więc śpieszyć i żyć - tyle się czasu zmarnowało”. I znika, a Włóczykij zaczyna to rozumieć i wtedy znów zaczyna dojrzewać jego piosenka.
*
Ktoś powiedział, że cali jesteśmy utkani ze swojego języka albo cali w nim. On nas określa. Każde moje słowo ma swoiste, różne od innych doświadczenia, skojarzenia, zabarwienia. Trzeba więc długo szukać najbardziej własnych słów, pojęć, metafor, ale i niedomówień, niemych brzmień między słowami, a nawet wymownych milczeń, żeby powoli pojmować siebie, ale przez to i innych poprzez ich słowa. Mimo to zawsze pozostanie jednak przestrzeń niewysłowiona, w której może zacząć wybrzmiewać Słowo, które było na początku, i słowo mojego imienia, którego jeszcze nie znam (zna je Bóg), ale które mi objawi, więc myśląc, pisząc, mówiąc - włączam nasłuchiwanie duszy i serca.