Jan Paweł II 30 lat temu, podczas swej pierwszej pielgrzymki do Polski, rozpoczął obsiewanie naszej ojczystej roli, naszych serc, sumień, ziarnem Chrystusowej prawdy. Po 9 dniach odleciał do Rzymu, a my zostaliśmy w kraju rządzonym nadal przez popleczników Moskwy. Ale nic już nie było jak przedtem. Ziarno wpadło widocznie na podatną rolę i niebawem zaczęło kiełkować, i wypuszczać pędy. Z tego ziarna wyrosła nasza wolność.
Kilka miesięcy po pierwszej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski poprosił mnie o rozmowę wysoki urzędnik krakowskiej prokuratury i członek wojewódzkich organów PZPR... Usłyszałem wtedy:
- W związku z zapowiedzianą pielgrzymką Jana Pawła II wszystkim nam, członkom władz partyjnych, przydzielono bardzo konkretne zadania do wykonania. Już trzy miesiące wcześniej odbywały się narady i szkolenia dla aktywu partyjnego, na których ukazywano niebezpieczeństwa związane z papieską pielgrzymką. Jednym z nich było rozzuchwalenie się biskupów i duchowieństwa, a także pospolitych katolików. Dlatego należało być czujnym, przeciwdziałać, wzmóc kontrolę nad poczynaniami księży i świeckich odnośnie do budownictwa sakralnego czy tworzenia nowych punktów katechetycznych. Należało sygnalizować wszystkie pretensjonalne wypowiedzi księży i biskupów pod adresem władz. Urzędników Wydziałów Wyznań oraz lokalnych pracowników Służby Bezpieczeństwa zobowiązano do odbycia ze wszystkimi duchownymi dyscyplinujących rozmów, domagając się lojalności w zamian za zgodę na przyjazd Papieża do Polski. Należało gasić nadmierne oczekiwania, zrobić wszystko, by zbyt wielkie rzesze nie przybyły na spotkania z Papieżem. Przede wszystkim nie zwalniać w dniach jego pobytu z obowiązku szkolnego dzieci i młodzieży w danym mieście i okolicy. Firmom transportowym zabroniono wynajmowania parafiom autokarów, a Polskim Kolejom Państwowym - specjalnych czy dodatkowych pociągów do miast, w których przewidziane są spotkania z Papieżem. Na kilka dni przed pielgrzymką na drogach prowadzących do nich ustawiono tablice informujące o nakazie objazdu lub zakazie wjazdu. Rozpuszczano plotki o licznych śmiertelnych ofiarach w Meksyku podczas papieskiej pielgrzymki do tego kraju oraz o setkach przygotowanych na taką okoliczność i u nas trumien. Należało być przygotowanym na wszystko - na wykorzystanie tej pielgrzymki przez elementy wrogie socjalistycznej, ludowej Ojczyźnie. Liczono na odpowiedzialność i roztropność Papieża, ale nigdy nie można było być pewnym tego, co powie, co wyakcentuje lub jaką reakcję tłumów mogą wywołać jego słowa.
W momencie przybycia Papieża do naszego kraju wszystkie siły porządkowe zostały postawione w stan gotowości. Członkowie ORMO otrzymali polecenie wmieszania się w rzesze i - wyposażeni w stosowne znaki rozpoznawcze - czuwali, by w razie potrzeby interweniować w imieniu klasy robotniczej. Wojskowe autokary wypełnione żołnierzami rozmieszczono na drogach czy w lasach w pobliżu miejsc papieskich nabożeństw. Prawie wszystkim funkcjonariuszom partyjnym mojego szczebla zlecono konkretne zadania zarówno przed, jak i podczas wizyty Papieża.
Nasz krakowski, „antypielgrzymkowy” sztab, zbierający się codziennie już od tygodnia, był na bieżąco informowany o przebiegu spotkań z Papieżem w Warszawie, Gnieźnie, Częstochowie, Oświęcimiu, o ocenie politycznej wymowy tej pielgrzymki przez władze partyjne i państwowe, o doświadczeniach sztabów podobnych do naszego.
Nic jednak, co budziłoby większe zastrzeżenia centralnych władz, nie zachodziło. Uczestnicy papieskich spotkań nie wznosili antypaństwowych okrzyków, nie nieśli żadnych transparentów, a Papież do niczego nie podburzał. Niektórzy towarzysze wprawdzie podnosili zastrzeżenia odnośnie do decyzji zezwolenia na taki wymiar spotkań, ale wobec stanowiska najwyższych władz partyjnych, które niewątpliwie uzgadniały je z kremlowskimi władzami, ich głosy były wyciszane.
Od 8 czerwca - dnia, w którym grupy pielgrzymów już zaczęły się gromadzić na Błoniach, gdzie miały się odbyć centralne uroczystości w Krakowie - niektórzy z nas, wyposażeni w radiotelefony, zajmowali wyznaczone im stanowiska. Zadanie mojego zespołu polegało na informowaniu o zachowaniu tłumu, a w przypadku konieczności - na pomaganiu w koordynacji działań. Mnie przypadło stanowisko na dachu jednego z budynków otaczających Błonia, skąd można było ogarnąć duży wycinek zebranego tłumu i łatwo było nawiązać kontakt z innymi obserwatorami. W budynku miałem do dyspozycji kilkunastu ludzi.
Tak ideologicznie i organizacyjnie wyposażony, ulokowałem się od wczesnego ranka na dachu budowli przy kominie i przez lornetkę obserwowałem - tak jak wielu ludzi na sąsiednich domach - to, co działo się na Błoniach. A gromadziły się tam coraz liczniejsze rzesze ludzi i wciąż przybywali nowi. Uderzało ich zdyscyplinowanie i cierpliwość. Wjazd Papieża był tryumfalny. Blisko dwumilionowy tłum zgotował Papieżowi Wojtyle zaiste królewskie przyjęcie. Jan Paweł II serdecznie ich pozdrawiał i błogosławił im.
A kiedy rozpoczęło się nabożeństwo, byłem zdumiony ciszą, jaka w pewnych momentach zapadała na Błoniach, i tym wspólnym, od dawna przeze mnie niesłyszanym śpiewem. Byłem przyzwyczajony uczestniczyć w innych masowych pochodach, wiecach i śpiewać inne pieśni.
Kiedy Papież zaczął przemawiać, zainteresowałem się tym, co mówi. Chciałem usłyszeć te niebezpieczne słowa, które mogły zagrozić naszej socjalistycznej ojczyźnie. I im bardziej się w nie wsłuchiwałem, tym bardziej uświadamiałem sobie, że zgadzam się z każdym słowem Jana Pawła II, że nie ma tu nic, co mogłoby komukolwiek zagrażać, że Papież wypowiada moje ukryte myśli, prawdy, na które czekałem, a których publicznie nie ośmielano się wypowiadać. Od dalekiego ołtarza płynął do mnie przez megafony silny i pewny głos Papieża naprawdę zatroskanego o drugiego człowieka, o ojczyznę, o każdego rodaka. Zasłuchany, w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że także i o mnie… i łzy wypełniły mi powieki. Dostrzegłem kątem oka, że ludzie pełniący wraz ze mną służbę na tym samym dachu także byli zasłuchani w papieskie słowa. Zrozumiałem, dlaczego te setki tysięcy ludzi - mimo utrudnień komunikacyjnych, pokonując pieszo nieraz dziesiątki kilometrów - przyszły tutaj tak gromadnie. Dlaczego trwali tu przez całą noc, oczekując na to spotkanie. I powiedziałem sobie: dobrze, że tu dziś jesteś, że słyszysz to, co słyszysz. A jednocześnie pytałem, czy rola, w jakiej znajduję się na tym dachu, jest właściwa.
Tak przeżyłem, proszę Księdza, pierwszą wizytę Jana Pawła II w Polsce. Te kilkugodzinne przeżycia buszują wciąż we mnie. Tam, na dachu, zrozumiałem, co to jest ojczyzna - jakich dóbr jej przede wszystkim potrzeba. Jestem wdzięczny Janowi Pawłowi II, że obudził we mnie - i myślę, że w wielu ludziach, a także w wielu moich towarzyszach - umiłowanie ojczyzny, szacunek dla ludzi wierzących i Kościoła, który tak pięknie zaprezentowali na krakowskich Błoniach. Będę się starał robić teraz wszystko, aby być bratem, rodakiem tych ludzi, aby już nigdy w roli obrońcy przed nimi ojczyzny nie występować.
Kiedy urzędnik skończył swój monolog, stwierdził, że od momentu zejścia z tamtego dachu odczuwał wewnętrzną presję, by się z kimś - prócz żony - podzielić swoimi przeżyciami. - Dziś spotkałem Księdza - powiedział - i dziękuję, że Ksiądz mnie, jednego z ubogaconych przez posługę Jana Pawła II rodaków, cierpliwie wysłuchał.
Tak kiełkowały ziarna, które Jan Paweł II wrzucał podczas swych pielgrzymek w serca rodaków, w nasze serca.
Pomóż w rozwoju naszego portalu



