Rabini czasów Jezusa wykazywali się dużą pomysłowością co do powodów, dla których zezwalano na rozwód. Raczej konserwatywny w swych poglądach rabbi Szammaj mówił zasadniczo, że cudzołóstwo żony usprawiedliwia rozwód (o podobnych wyczynach mężów nie wspominał). Nieco bardziej liberalny rabbi Hillel dowodził, że rozwód może być udzielony tylko dla „poważnej przyczyny”, jaką jest na przykład… przypalenie zupy. Akiba natomiast argumentował, że każdy powód jest dobry, by wręczyć żonie list rozwodowy. Ponieważ za pierwszy i główny cel małżeństwa uważano posiadanie dzieci (najchętniej synów), wszyscy zgadzali się co do tego, że mąż miał wręcz powinność napisania listu rozwodowego żonie w przypadku braku potomstwa po dziesięciu latach pożycia. Praktyka rozwodów bazowała na przepisie prawnym: „Jeśli mężczyzna poślubi kobietę i zostanie jej mężem, lecz nie będzie jej darzył życzliwością, gdyż znalazł u niej coś odrażającego, napisze jej list rozwodowy, wręczy go jej, potem odeśle ją od siebie” (Pwt 24, 1). Gdy na religijną scenę Palestyny I wieku wkracza Jezus, zrywa całkowicie z dotychczasową tradycją. Radykalnie zakazuje rozwodów: „Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo” (Mk 10, 11-12). Dziś prawie jedna trzecia polskich małżeństw rozpada się. Mamy nowych szammajów, hillelów i akibów. Z tą różnicą, że nie idą oni do synagogi, lecz do kościoła. No, przynajmniej na śluby… Ci nowi nauczyciele łatwo wysuwają listę przyczyn, dla których związek mężczyzny i kobiety nie powinien dalej trwać. A lista jest coraz dłuższa. Niemal nie mieści się za pazuchą ich nauczycielskiej togi. Istnieje tylko obawa, że gdyby pod nią zaglądnąć, mogłoby się okazać, że zamiast Biblii za podręcznik służą im powiastki spod znaku Harlequina.
Pomóż w rozwoju naszego portalu