Społeczeństwo może odetchnąć z ulgą. Młodzi zbrodniarze zostali skazani na najwyższe kary. W październiku 2008 r. dwóch łódzkich 19-latków zabiło 32-letniego sąsiada. Jak wyznali - w prezencie na urodziny dla jednego nich. W grudniu razem z 17-letnim kolegą zamordowali 16-letniego chłopca - tym razem, by zobaczyć, jak umiera człowiek. Obie zbrodnie były dokonane w tak okrutny sposób, że nie nadają się do opisania. Po dokonaniu drugiej zbrodni zostali aresztowani, dwóch przyznało się do winy. Psychiatrzy orzekli, że zbrodniarze mieli świadomość tego, co robią. Dwaj starsi otrzymali dożywocie, najmłodszy - 25 lat więzienia. Po ogłoszeniu wyroku sądu w relacjach prasowych dominuje nastrój szoku i oburzenia. Jest to jak najbardziej zrozumiałe i naturalne, gdyż dokonana zbrodnia przekracza wszelkie wyobrażenie. Wskazuje się na brak jakichkolwiek ludzkich uczuć u zbrodniarzy. Jedynie ich obrońcy próbują powoływać się na ich młody wiek czy trudności życiowe. Wątek ten jednak nie pojawia się w relacjach prasowych. Jest to poniekąd słuszne, gdyż decyzja o danym czynie przechodzi przez osobowość człowieka i okolicznością łagodzącą nie mogą być jakiekolwiek uwarunkowania zewnętrzne.
Bandyci siedzą, będzie spokój - powiedzą ludzie. Warto jednak zwrócić uwagę na pewne aspekty. Młodzi ludzie, dokonując zbrodni, jednocześnie zniszczyli własne życie, przekreślili swoją przyszłość, spowodowali nieodwracalny dramat zarówno rodzin ofiar, jak i własnych rodzin. Ich głupkowate uśmiechy podczas rozprawy na sali sądowej świadczą, że nie są w stanie wyobrazić sobie, czym jest wyrok dożywocia czy 25 lat więzienia. Czy jednak po całym tym wydarzeniu można odetchnąć spokojnie? Czy nie rodzą się znaki zapytania i wątpliwości? Czy społeczeństwo, a zwłaszcza jego wiodące elity, mogą nie odczuwać dyskomfortu? Mimo wszystko nie można tak zupełnie zapomnieć o opisywanych przez socjologów kilkunastu łódzkich enklawach nędzy, o społecznej marginalizacji dziesiątków tysięcy ludzi, o dziedziczeniu fatalnego losu i innych determinantach. O tych, którzy jeszcze większym wydziedziczeniem zapłacili za błędy społecznej transformacji. O młodych ludziach, którzy stoją w grupkach przed blokami, dla których jedyną rozrywką są zaczepki przechodniów lub utarczki z policją.
Jak wspominano w relacjach prasowych, młodzi zbrodniarze pochodzą z rodzin, gdzie codziennością były alkohol, awantury, przemoc. Bardzo szybko spostrzegli oni, że opłaci się kraść, grozić, stosować przemoc. Stosowanie przemocy, zastraszanie, kradzieże szybko weszły im w krew. Rodzice nie potrafili wpoić im kryteriów różnicy między dobrem a złem, uformować wrażliwości sumienia. Z domu rodzinnego wynieśli jedynie cynizm, wiarę w skuteczność brutalnej siły, zastraszenia.
A jakie wzorce życia przekazało im nasze nowoczesne społeczeństwo? Zanim dorośli, mogli w swoim życiu obejrzeć na ekranach telewizorów czy kin tysiące scen zabijania i przemocy. Do widoku przelewanej krwi mogli się także przyzwyczaić dzięki zbrutalizowanym grom komputerowym. Czy w ukształtowaniu ich osobowości mogła im pomóc muzyka, dyskoteki, podczas których śpiewa się: „żeby się zabawić, trzeba kogoś zabić”? Gdzie młodzi ludzie przechodzą inicjację narkotykową? Gdzie zetknęli się z alkoholem i „pigułkami gwałtu”, które odbierają świadomość? Czy nie wpływa to na banalizację ludzkiego życia, cynizm i postawę okrucieństwa tych czy innych potencjalnych zbrodniarzy? A czy ich osobowość była w stanie ukształtować szkoła? Szkoła, w której na przerwach panuje ustawiczny hałas, nieopisany wrzask, ryk, a dzieci i młodzież trudno jest uspokoić na lekcji? Gdzie znerwicowani nauczyciele muszą walczyć o przetrwanie, o możliwość prowadzenia lekcji, gdzie trzeba się strzec handlarzy narkotyków. Szkoła, w której kształtowanie wrażliwości sumienia, współczucia, miłości bliźniego przez rodziców, katechetów i Kościół, jest nieustannie podważane i wyszydzane przez postępowe media? A więc nie tylko uczucie ulgi, ale także smutek i krytyczna refleksja nad przyczynami tragedii są jak najbardziej potrzebne.
Pomóż w rozwoju naszego portalu