Dwa tygodnie temu sugerowałem, że Adam Małysz w końcu stanie na podium. Dokonał tego w Engelbergu. Za pierwszym razem (18 grudnia) zajął drugą lokatę i bardzo niewiele brakło mu do zwycięstwa. Wygrał Thomas Morgenstern. W niedzielę zaś 19 grudnia dokonał rzeczy niebywałej. Z 17. miejsca po pierwszej serii doleciał na najniższy stopień podium, oddając w drugiej kolejce najdłuższy skok - na odległość 137 m i deklasując konkurencję. Wygrał inny Austriak - Andreas Kofler (popularny „Morgi” zajął drugą lokatę).
Warto podkreślić, że „Orzeł z Wisły” tym razem miał wsparcie ze strony reprezentacyjnych kolegów. Stefan Hula zajął bowiem siódme miejsce, a Kamil Stoch dziewiąte. Nigdy przedtem trzech Polaków nie znalazło się w pierwszej dziesiątce. To dobry prognostyk przed TCS.
Będziemy tam mogli wystawić aż sześciu skoczków. Tak jeszcze nigdy przedtem nie było. Zawdzięczamy tę sytuację bardzo dobrym wynikom uzyskanym latem. Wydaje się (felieton został napisany 21 grudnia), że naszą ekipę będą tworzyć ci sami zawodnicy, którzy byli ostatnio w Szwajcarii: Adam Małysz, Kamil Stoch, Stefan Hula, Marcin Bachleda, Krzysztof Miętus i Dawid Kubacki. Na pewno zobaczymy ich też w Zakopanem, gdzie oprócz dwóch zaplanowanych już wcześniej (21 i 22 stycznia) zawodów Pucharu Świata w niedzielę 23 stycznia zostanie rozegrany dodatkowy turniej (zamiast tego odwołanego w czeskim Harrachovie z powodu niesprzyjających warunków atmosferycznych).
Można napisać, że TCS dla skoczków narciarskich jest prawie tym samym, co mistrzostwa świata czy olimpiada. Wszystkie jego cztery konkursy wygrał tylko raz Niemiec - Sven Hannawald w sezonie 200½002. Pierwszym zaś zwycięzcą był Austriak Josef Bradl w 1953 r. TCS tradycyjnie rozgrywany jest w Niemczech (29 grudnia - Oberstdorf, na skoczni Grosse Schattenberg, 1 stycznia - Garmisch-Partenkirchen, na skoczni Grosse Olympiaschanze) oraz w Austrii (3 stycznia - Innsbruck, na skoczni Bergisel, 6 stycznia - Bischofshofen, na skoczni Paul-Ausserleitner-Schanze). Zapierające dech w piersiach krajobrazy Bawarii i Tyrolu są wspaniałym tłem do śledzenia podniebnych lotów.
Charakterystyczną cechą TCS jest rywalizacja według systemu KO. Na czym on polega? Otóż zawodnicy skaczą w parach zgodnie z wynikami uzyskanymi w kwalifikacjach. Przechodzi je 50 skoczków. Potem ostatni występuje w parze z pierwszym (najsłabszy z najlepszym itd.). Do kolejnej serii awansuje 25 wygranych. Finałową trzydziestkę uzupełnia pięciu skoczków, którzy mieli w swoim dorobku najdłuższe, ale ostatecznie przegrane w parach skoki. Mówi się o nich z ang. lucky losers (szczęśliwi przegrani).
Co na to wszystko nasz Adam? Cóż, w sezonie 2000/2001 wygrał TCS. Teraz przypada okrągła rocznica tego wydarzenia, więc warto byłoby powalczyć o najwyższe cele. Przypuszczam, że tak właśnie się stanie. Widać, że tak się wyrażę, gołym okiem, iż nasz mistrz jest w formie. Przyzwyczaił już fanów do tego, że nigdy się nie poddaje. Skoki nadal sprawiają mu radość. Co prawda, lata płyną, ale akurat po Małyszu tego specjalnie nie widać. Powodzenia, panie Adamie!
Kontakt:
Pomóż w rozwoju naszego portalu