Nie chciałbym być uznany za „prowincjonalnego marudera”, ale z kilku powodów jestem przeciwnikiem dwudniowych wyborów parlamentarnych. Nie do pominięcia są tu dywagacje polityków i konstytucjonalistów, czy dwudniowe głosowanie nie narusza zapisów Konstytucji RP. Co prawda precedens już był w postaci referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej (7-8 czerwca 2003 r.), ale precedens - nawet gdy uznano, że był „konstytucyjny” - nie powinien przechodzić w regułę. Poza tym, zważywszy na ówczesną nachalną propagandę za uczestnictwem w referendum (nawet w dniach głosowania - z podawaniem frekwencji i jej „cudownym” wzrostem pod koniec drugiego dnia), należy uznać, że był to precedens szkodliwy, noszący znamiona wątpliwego eksperymentu socjotechnicznego, by nie powiedzieć manipulacji społecznej.
Ponadto politycy powinni być świadomi tego, że znaczna część wyborców nie chodzi na głosowania nie dlatego, że nie ma czasu czy możliwości, tylko dlatego, że jest zniesmaczona jakością debaty publicznej i bezustannym obiecywaniem „drugiej Irlandii” oraz „gruszek na wierzbie”. Sztucznie kreowana „pogoń za wyższą frekwencją wyborczą” to dość prymitywna i obrażająca wyborców metoda „umacniania demokracji” - z dużym prawdopodobieństwem różnych „cudów nad urną”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu