Demokracja ma, niestety, przynajmniej jedną zasadniczą wadę. Dopuszcza do głosu osoby, których jedynym atutem jest powielanie bzdurnych schematów. A owa bzdurność objawia się nie tylko w sferze argumentacji, ale także języka. Dobrym tego przykładem jest wypowiedź feministki Agnieszki Graff dla Radia TOK FM (22 września), której fragment przytaczam: „Dominacja Kościoła jest totalna - ma on ogromne pieniądze, wpływy w szkolnictwie i pełnię władzy w kwestiach reprodukcyjnych”.
Kościół nie po raz pierwszy został mianowany totalnym, a może nawet totalitarnym „potworem”. Do wypominania mu „ogromnych pieniędzy” i „szerokich wpływów” też już w zasadzie powinniśmy się przyzwyczaić. Ale co oznacza kuriozalne określenie „pełnia władzy w kwestiach reprodukcyjnych”?
A może wojowniczej feministce chodzi o to, że Kościół ukazuje, co w relacji kobiety i mężczyzny jest dobre, a co złe, że nawołuje do odpowiedzialnej miłości jako zadatku na szczęście człowieka, małżeństwa, rodziny? Czy winą Kościoła jest, że wszystko to widzi w daleko szerszym kontekście niż tylko w perspektywie odhumanizowanych „kwestii reprodukcyjnych”?
(Marian Salwik - owoc miłości moich rodziców, a nie jakiejś „reprodukcji”)
Pomóż w rozwoju naszego portalu