Gdy od czasu do czasu wspominam lekcje religii w moim znakomitym Liceum (im. Marszałka Stanisława Małachowskiego w Płocku), które prowadził równie znakomity i niezapomniany katecheta - śp. ks. Roman Fronczak, a zwłaszcza gdy uświadamiam sobie, ile mi one wówczas dawały, to z wielkim bólem, a i oburzeniem, przyjmuję wszelkie, raz po raz powtarzające się, wypowiedzi niektórych polityków i dziennikarzy opowiadających się za zniesieniem nauczania religii w szkołach publicznych. Padają przy tym przeróżne argumenty: religia w szkole to rażące łamanie zasady oddzielenia Kościoła od państwa i jednocześnie zasady świeckości tego ostatniego, to jaskrawe przyczynianie się do jego finansowego zubożenia, to ewidentny symptom państwa wyznaniowego itd., itp. Trudno się tylko zdecydować, nad czym tu bardziej ubolewać: nad żenującą ignorancją, zwykłą demagogią, wyjątkowym wyrafinowaniem czy nieprzejednaną wrogością wobec religii i Kościoła.
Według prawa
Tak czy inaczej, należy po raz kolejny odwołać się do przesłanek natury prawnej, które rozwiewają wszelkie obawy o losy nauki religii w polskich szkołach publicznych. Oto one: 1) gwarancje zawarte w Konstytucji RP (art. 48 ust 1: prawo rodziców „do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami”; art. 53 ust. 3: prawo rodziców „do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami”; art. 53 ust. 4: możliwość nauczania religii Kościoła lub innego związku religijnego o uregulowanej sytuacji prawnej jako „przedmiotu nauczania w szkole”; 2) uznawanie przez umowy międzynarodowe, ratyfikowane przez Polskę, naturalnego prawa człowieka do wolności religijnej, w tym prawa do wychowania religijnego (przysługującego przede wszystkim rodzicom w stosunku do własnych dzieci, przy czym chodzi o wychowanie zgodne z przekonaniami religijnymi rodziców); wyrazem poszanowania tego prawa jest m.in. możliwość pobierania przez uczniów w szkołach publicznych (na zasadzie dobrowolności) wspomnianego wychowania (m.in. art. 2 Protokołu Dodatkowego nr 1 z 20 marca 1952 r. do Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności z 4 listopada 1950 r.; 3) gwarancje zawarte w Konkordacie RP ze Stolicą Apostolską (art. 12 ust. 1: państwo gwarantuje, że „szkoły publiczne podstawowe i ponadpodstawowe oraz przedszkola, prowadzone przez organy administracji państwowej i samorządowej, organizują zgodnie z wolą zainteresowanych naukę religii w ramach planu zajęć szkolnych i pozaszkolnych”); 4) uznanie w orzecznictwie Europejskiej Komisji Praw Człowieka i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu „prawa rodziców do zobowiązania państwa, by w nauczaniu i wychowywaniu przez nie prowadzonym uwzględniano nauczanie religijne” (gdy taką wolę wyrażą zainteresowani rodzice uczniów; 5) gwarancje zawarte w ustawie z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty (art. 12 ust. 1: „Publiczne przedszkola, szkoły podstawowe i gimnazja organizują naukę religii na życzenie rodziców, publiczne szkoły ponadgimnazjalne na życzenie bądź rodziców, bądź samych uczniów; po osiągnięciu pełnoletności o pobieraniu nauki religii decydują uczniowie”).
Jak się wydaje, przytoczone wyżej przesłanki zawierają jednoznaczną odpowiedź na bezsensowne argumenty, kierowane przeciwko obecności religii w szkołach publicznych. Przy okazji warto tylko to i owo sprostować. Tak więc Konstytucja nie mówi o świeckości państwa, ale o „bezstronności władz publicznych w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych” (art. 25 ust. 2), a świeckość i bezstronność to nie to samo. Błędne jest następnie mówienie o oddzieleniu Kościoła od państwa (chyba że poczyni się niezbędne uzupełnienie: „oddzielenie państwa od Kościoła”). Ustawa zasadnicza używa tutaj zgoła innej formuły, a mianowicie „poszanowanie autonomii oraz wzajemnej niezależności” jednej i drugiej wspólnoty (art. 25 ust. 3); owszem, wzmiankuje nawet o ich „współdziałaniu dla dobra człowieka i dobra wspólnego” (tamże).
Tylnymi drzwiami
Aż dziw bierze, że tego wszystkiego, co wyżej wyłuszczono - jak się wydaje, bez cienia demagogii - nie znają (czy tylko udają, że nie znają?) nawet nasze władze… ministerialne. Właśnie kropką nad „i” do zabrania głosu - zresztą na kanwie tego wszystkiego, co od pewnego czasu narastało wokół miejsca lekcji religii w polskiej szkole - stała się świeża informacja o tym, iż w dniu 12 lutego 2012 r., a więc stosunkowo niedawno, Minister Edukacji Narodowej wydała rozporządzenie (ma wejść w życie 1 września br.), mocą którego przedmioty religia i etyka znalazły się poza ramowym planem nauczania (dotąd znajdowały się w tym planie na podstawie analogicznego rozporządzenia z dnia 12 lutego 2002 r.). Przedmioty te zostały wpisane w szkolny plan nauczania, finansowany przez jednostki samorządu terytorialnego, tylko bowiem tzw. ramówka w szkole publicznej i podstawa programowa wychowania przedszkolnego jest opłacana z budżetu państwa. Zepchnięcie przez Panią Minister religii z ramowego planu nauczania i „posłanie” jej do szkolnego planu nauczania rodzi zrozumiałą obawę o to, czy zainteresowane jednostki samorządowe będą w stanie i czy zechcą finansować pracę katechetów. Czyżby zatem chodziło o „wyprowadzenie” tak nielubianego (przez kogo?) przedmiotu ze szkół „tylnymi drzwiami”? Ciekawe, czy Pani Minister i jej eksperci mają świadomość tego, że stąd tylko krok do drastycznego naruszenia przytoczonego wyżej art. 12 Konkordatu, a nawet stojącej wyżej w hierarchii źródeł Konstytucji RP (art. 53 ust. 3-4).
Zdecydowanie podzielić trzeba obawy wyrażone przez bp. Marka Mendyka, przewodniczącego Komisji ds. Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski, po rozmowie z Panią Minister. Tym bardziej że - relacjonuję za „Naszym Dziennikiem” (z 8 marca br.) - jego rozmówczyni usprawiedliwiała swoje posunięcie tym, że religia jest przedmiotem nieobowiązkowym. Jakże słusznie replikował Ksiądz Biskup, zauważając, że „jeśli ktoś już go wybiera [przedmiot religii - W. G.], jest on dla niego obowiązkowy”. Jak wielkie jednak zdziwienie może budzić tego rodzaju nieznajomość rzeczy u kogoś, kto kieruje tak ważnym resortem. Na szczęście, jak podano 8 marca w Radiu Watykańskim, Pani Minister ma odesłać swoje rozporządzenie „do powtórnej konsultacji prawnej”…
Jeśli w stosunku do przeciwników religii w szkołach publicznych należałoby o coś apelować, to na pewno nie o miłość do Kościoła, religii, katechetów czy o pełne rozumienie potrzeb religijnych rodziców i ich dzieci. Natomiast warto, a nawet należy, apelować o większą staranność w czytaniu i analizowaniu aktów normatywnych, poszanowanie wrodzonych praw człowieka, z których ten czy ów chce korzystać, tolerancję wobec inaczej myślących, odpowiedzialność za słowo, wreszcie o odrobinę zwykłej, ludzkiej życzliwości. Szczególnie tego ostatniego bardzo wytrwale uczył nas na lekcjach religii w „Małachowiance” wspomniany na wstępie ks. prefekt Roman Fronczak.
Pomóż w rozwoju naszego portalu