Magda:
Hmmm… W zasadzie nigdy się nad tym nie zastanawiałam i teraz, kiedy myślę o tym przychodzą mi do głowy przykłady, że tak naprawdę więcej razy Go zawiodłam, niż próbowałam naśladować. Bo bycie uczniem Chrystusa to naśladowanie Go w zachowaniu, modlitwie, w zwyczajnym, codziennym życiu. Czy wypełniałam Jego przykazania? Starałam się w mojej człowieczej ułomności. Czy pomagałam bliźnim w sposób fizyczny lub duchowy? Znowu: starałam się. Czy mówiłam dużo o Chrystusie w minionym roku? Poznałam osobę, która jest niewierząca, a nawet nieochrzczona, a mimo to przyjaźnimy się serdecznie. Ta relacja sprawiła, że tak naprawdę nauczyłam się mówić o Chrystusie, rozmawiać, tłumaczyć… Wspólne wyprawy do kościoła owocowały długimi rozważaniami, w których często właśnie ta osoba mówiła, a ja słuchałam. Mówiła, co odczuwa, co rozumie, a czego jeszcze nie. To może dziwne, ale przez to słuchanie czułam, że na swój sposób też daję o Nim świadectwo....
Justyna Łakoma:
Reklama
Proza codzienności jest dla mnie rzeczywistością, w której przyznanie się do Jezusa jest jednocześnie najbardziej naglące i bardzo potrzebne, a zarazem wymagające i trudne. Funkcjonuje wiele płaszczyzn, na których mogę opowiedzieć się za Jezusem. Na wyrażenie tego jest też mnóstwo sposobów. Ważny dla mnie gest, np. każdy znak krzyża uczyniony w tramwaju czy autobusie, zwraca uwagę ludzi i choć bezgłośnie, to jednak wyraziście mówi o Jezusie. Liczy się też słowo, czyli moje dzielenie się z bliskimi doświadczeniem i działaniem Jezusa w zwykłym życiu, z dnia na dzień, pośród radości i smutków. Wreszcie - postawa. Uczeń chodzi po śladach Mistrza i choć różnie bywa, z zasady zawsze jest przygotowany do lekcji życia z Nim, dlatego w minionym roku duszpasterskim bliskie były mi modlitewne dni skupienia, rekolekcje i ewangelizacja.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kamil Małek:
Często słyszę o potrzebie świadczenia o Jezusie w codzienności. Na to wezwanie odpowiadam, podejmując próbę życia według woli Bożej. Mówienie o Jezusie? Najczęściej przypadkiem, np. gdy odpowiadam na pytania typu „dlaczego nie chodzisz na imprezy w piątki?”, „dlaczego nie sypiasz z narzeczoną?”. Gorzej, jeśli moje życie odstaje od głoszonych poglądów, wtedy ciągle trudno przyznać mi się do grzechu, łatwiej udawać „doskonałego” chrześcijanina. Zauważam też, że z biegiem czasu zmienia się moja motywacja świadczenia z „tak trzeba” na wypływającą z doświadczenia problemów bliskich mi osób. Skoro Jezus troszczy się o mnie, to im też może pomóc. Oczywiście, jeśli zechcą. Nie sądzę, aby istniał kontekst minionego roku duszpasterskiego oprócz zbieżności czasowej.
Lektorka:
Mam spontaniczny charakter. Pracuję m.in. na jednej z wyższych uczelni krakowskich. Zauważyłam, że często prowadząc zajęcia, zdarza mi się np. powiedzieć jakieś zdanie, które nawet jeśli nie zawiera słowa „Bóg” itp., jednoznacznie daje do zrozumienia studentom, że to On jest dla mnie najważniejszy w życiu, jest motorem moich działań, stałym punktem odniesienia, „podszewką” serca. To np. zwykłe rozmowy - „Widziałam ostatnio pana w kościele!”; „Skądinąd każde muszę da się zamienić na chcę... da się!”; „Zachęcam do odmawiania różańca w tym języku - pomoże i duszy, i nauczeniu się tych słówek (np. „ojciec, chleb, codzienny, imię” itd.) Przydadzą się z pewnością i w innych kontekstach”.