On nauczył mnie jazdy na nartach i był pierwszym nauczycielem przyrody podczas rodzinnych wypraw za miasto. On pokazał mi piękno polskiej ziemi i zaraził mnie swoją miłością do gór. Z nim podczas wędrówek szlakami śpiewałam żołnierskie piosenki, by podnieść nadszarpnięte ulewnym deszczem morale. Przy nim nauczyłam się jak odróżniać grzyby jadalne od trujących i jadowitą żmiję od niegroźnych węży. On nauczył mnie respektu wobec gór i groźnych zjawisk przyrody, nie wpajając mi jednak strachu, lecz roztropność i wiedzę, jak należy postępować w razie zagrożenia. On, zgodnie z domowym rytuałem, czytał mnie i bratu książki na dobranoc, nawet wtedy, kiedy sami doskonale już potrafiliśmy czytać. Do dziś pamiętam te książki: „Księga puszczy”, „Potop”, „Pan Wołodyjowski”… To z nim ja i mój brat mogliśmy pozwolić sobie na szaleństwa, na które mama nigdy by się nie zgodziła - włażenie na drzewa, wspinaczkę po skałkach, picie zimnej wody ze strumyka i wskakiwanie do potężnych kałuż. Z nim pokonywałam wezbrane do ulewach górskie potoki, choć mimo podpierania się kijem z trudem utrzymywałam się na nogach. Z mamą byłoby to niemożliwe i nawet po powrocie, żeby jej nie denerwować, o tych wyczynach nie opowiadaliśmy. On nie drżał nad każdym moim krokiem, ale dyskretnie nad nim czuwał, bo gdyby co zawsze przy mnie w odpowiednim momencie znajdowała się jego pomocna dłoń. Nie rozczulał się zbytnio nad moim zdartym kolanem czy łokciem. - No dobrze, otrzyj się, obmyj kolano w wodzie, ruszamy dalej - kwitował krótko. Nie było czasu na zastanowienie, czy boli bardzo, czy tylko trochę. On w końcu, gdy byłam już po maturze dał mi przed moim pierwszym wyjazdem za granicę najkrótszy kurs fotografii. Włożył mi w rękę starego, poczciwego Zenita i poinstruował: - Tu wkładasz film, tu nastawiasz czułość, tu światło, ostrość i to wszystko. Resztę przecież mogłam obserwować przez kilkanaście lat przyglądając się jak on robi zdjęcia architekturze, przyrodzie.
Miał i ma swoje wady. Nie bardzo chciał chodzić na wywiadówki. Te musiała zaliczać mama. Nie on jeden taki… Znikał z domu, bo wiele podróżował jako przewodnik. Nadal to robi, bo wciąż cieszy się niezłym zdrowiem i doskonałą kondycją. Zbyt wylewny w okazywaniu uczuć nie jest, choć widzę, że z wiekiem się zmienia. Wiele lat czekałam na pochwałę choćby jednej mojej fotografii. Przez wiele lat miałam wrażenie, że moje zdjęcia w ogóle go nie obchodzą, albo że traktując mnie jak konkurencję, celowo je przemilcza. Dopiero dzisiaj, kiedy i mnie i jemu przybyło lat, widzę jaki jest dumny, że poszłam w jego ślady i jak bardzo docenia moje umiejętności i wrażliwość. Kiedy dziś patrzę wstecz, wiem doskonale, że zawsze był po męsku nieco szorstki, ale zawsze kochał. Nadal kocha, jest przecież moim ojcem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu