- To nie była łatwa droga, trzeba tak powiedzieć, niezmiernie trudna. I na początku zdawałem sobie sprawę, że mogę nie pokonać takiej odległości prawie samotnie. Ale kiedy była druga rocznica wybuchu wojny na Ukrainie, myślę sobie: trzeba coś zrobić. Ja mogę tylko Pana Boga prosić. Druga intencja pojawiła się kiedy prezydent Warszawy wydał rozporządzenie, że trzeba krzyże usunąć z miejsc publicznych jemu podległych. Myślę sobie: ja muszę iść od krzyża do krzyża i z krzyżem i wszystkim spotkanym ludziom mówić „brońcie krzyża!” - mówi ks. Kras.
Kapłan szedł w upale i w deszczu. Jak mówi, jest zmęczony, ale szczęśliwy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Na szczęście często dołączali do mnie ludzie. Na szczęście ludzie okazywali mi wiele sympatii, przyjmowali mnie na noclegi, karmili. Chcieli mnie podwozić, ale odmawiałem zdecydowanie. Rzecz trudna, wielka. Dzisiaj mogę powiedzieć, stała się faktem, bo zakończyłem tę pielgrzymkę wchodząc na Giewont i całując krzyż na Giewoncie i tam na szczycie razem z grupą odmówiliśmy modlitwę o pokój.
Ks. Zbigniew Kras dziennie pokonywał na piechotę od 30 do 40 km. Łącznie przeszedł ok. 800 km.