Mamy też wielką figurę Maryi i wiele obrazków świętych. Gdyby jakiś złodziej wkradł się do nas, to by się nawrócił - żartuje Maggie (tak nazywają ją przyjaciele). - Wiele się modlimy, każdy dzień zaczynamy i kończymy modlitwą, jest też Różaniec, modlitwa przed jedzeniem, nowenny...
Dziewczyna, tak samo jak mama, angażowała się w parafii w mnóstwo dzieł, a swoje życie zawsze miała „pod kontrolą”. Przełomowym wydarzeniem była choroba psychiczna brata. Maggie dwa razy udała się w jego intencji na pieszą pielgrzymkę (boso!) do pewnego sanktuarium. Ale jej prośba nie została wysłuchana. Dziś mówi, że traktowała Pana Boga jak automat z puszką coli - wkładasz monetę (modlisz się) i wyskakuje napój (czyli otrzymujesz to, o co prosisz). Wtedy jednak tego nie rozumiała.
Za radą spowiednika wyprowadziła się z domu i wyjechała do Florencji. Tam spotkała Stróżów Wielkanocnego Poranka, którzy przeprowadzali uliczną ewangelizację. Zobaczyła ich radość, bezpośredniość. Podczas jednej z modlitw doświadczyła obecności Ducha Świętego i pierwszy raz w życiu poczuła wdzięczność za sam fakt swojego istnienia. - Wszystko we mnie krzyczało: „Dziękuję Ci Boże, że żyję!”. Zrozumiałam też, że powinnam być wdzięczna za życie brata. Za takie, jakie ono jest, nawet jeśli on żyje z chorobą. Dlatego chcę i tobie dziś powiedzieć: Dobrze, że jesteś!
Pomóż w rozwoju naszego portalu