Wciąż nie wiem, na jakiej zasadzie to wszystko trzyma się przysłowiowej kupy, gdy widzę, jak cała ta gromada pakuje się do autokaru, upycha bagaże do luku jeśli tak można powiedzieć o pomieszczeniu bagażowym w autobusie. Dokoła biegają rodzice, młodzi opiekunowie grup, którzy jeszcze niedawno sami byli uczestnikami, oczywiście księża jadący na obóz, ale i doglądający wszystkiego ksiądz proboszcz. No i dalsza rodzina, taka jak ja, z pokolenia babć, wciskająca w ostatniej chwili zakazane drobne fundusze „na słodycze”. Tak wygląda wyjazd na obóz Przymierza Rodzin w naszej parafii. Młodsze grupy już tam, na miejscu, mieszkają na kwaterach, a najstarsze pod namiotami. Mają zapewnione obiady, a śniadania i kolacje robią sobie sami, ucząc się przy okazji organizacji codziennego życia.
Jak oni się nie pogubią w tym całym rozgardiaszu? Jak im się udaje szczęśliwie przetrwać ten chyba jednak chaos organizacyjny? To zawsze było dla mnie zagadką. Ale od jakiegoś czasu przestałam się temu dziwić. Bo prawda jest prosta i jasna. Przecież jadą pod opieką samego Pana Boga, więc nie mają prawa się pogubić...
Potem powstają filmy z takich wakacji, na których możemy zobaczyć, że jednak mieli program, i to bardzo ciekawy. Zwiedzali interesujące miejsca, mieli codzienną Eucharystię i tematyczne zabawy, plan dnia, różne występy. A później na tablicy w kościele możemy sobie to wszystko obejrzeć jeszcze raz na fotografiach z obozu (ejże, czas już zmienić zdjęcia na nowsze!). I ze wzruszeniem pokazuję paluchem malca objadającego się lodami: A to jest właśnie mój Franio!
Pomóż w rozwoju naszego portalu