Niektórzy decyzję papieża Franciszka – upoważnił wszystkich kapłanów, by w Świętym Roku Miłosierdzia rozgrzeszali z grzechu aborcji osoby, które jej dokonały, żałują tego z całego serca i proszą o przebaczenie – uznali za rewolucyjną. Inni poczuli się zbulwersowani rzekomą spolegliwością Ojca Świętego wobec zła.
Tymczasem Papież ani na jotę nie zmienił nauczania Kościoła – przykazania „Nie zabijaj” nie odwołał, aborcji nie nazwał „wyborem mniejszego zła”, przypomniał warunki odpuszczenia grzechów. Jego decyzja jest tylko wstępem do tego, czego człowiek – którego obciąża grzech aborcji – może doświadczyć u kratek konfesjonału. Tam kapłani są tylko pośrednikami między Bogiem a grzesznikiem. Dobrze, że papież Franciszek wezwał ich, by przygotowali się do „wielkiego zadania”, by potrafili pomóc zrozumieć popełniony grzech i wskazać drogę autentycznego nawrócenia. Najwięcej jednak zależy od samego grzesznika, na którego Bóg zawsze czeka jak na syna marnotrawnego, jak na zagubioną owcę.
Ilu skorzysta z daru papieża Franciszka w Świętym Roku Miłosierdzia? Być może dla wielu będzie to powrót po latach, ale choćby szczerze powrócił tylko jeden... „(...) w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15, 7).
Pomóż w rozwoju naszego portalu