Gdy w 1997 r. zgłoszono Boba Dylana – piosenkarza, poetę, kompozytora, barda, ikonę współczesnej kultury amerykańskiej – do literackiej Nagrody Nobla za to, że „wskrzesił tradycję literatury ustnej i sztukę minstrelów”, gwiazdor miał pięćdziesiąt parę lat i był już klasykiem. Dziś, gdy ma siedemdziesiąt pięć lat (urodziny miał w maju), jest nim jeszcze... bardziej. Dlatego każda jego nowa płyta jest wydarzeniem. Nie tylko muzycznym.
Na swoje 75. urodziny posiadacz dwóch doktoratów honoris causa (pierwszy na Uniwersytecie w Princeton w 1970 r., drugi na najstarszym uniwersytecie Szkocji – w St. Andrews w 2004 r.) wydał swoją 37. studyjną płytę – „Fallen Angels” z przeróbkami amerykańskich standardów. Całość zagrana jest znakomicie, da się słuchać z przyjemnością, ale w niewielkim stopniu to zasługa samego Dylana. Gwiazdor ma ze standardami problemy, nie wnosi do nich za wiele siebie – większość błyszczy światłem nie Dylana, lecz odbitym.
Pomóż w rozwoju naszego portalu