Tryptyk Rzymski
Słabo znamy nauczanie Ojca Świętego, naszego Rodaka Jana Pawła II. Nie czytamy Jego encyklik, listów, adhortacji, nie mówiąc już o dziełach literackich z czasu, gdy nie był jeszcze Papieżem. Albo czytamy
nie dość dokładnie. Albo czytamy, nie podejmując potem choćby najmniejszej próby sprostania przeczytanym słowom. A Papież ciągle nas zaskakuje bogactwem swojej nauki.
Tym razem jednak - myślę o "Tryptyku rzymskim" - Ojciec Święty zaskoczył nas absolutnie medytacjami poetyckimi. To pierwsze opublikowane dzieło Papieża-Poety, pierwsze od wielu lat, upublicznione
dzieło naszego Rodaka.
Niewielki objętościowo, ale jak znaczącymi treściami nasycony, "Tryptyk rzymski" skłania do głębokich refleksji nad istotą świata, jego Początkiem, przemijaniem i Kresem. Także nad Człowiekiem. Wzrusza
bardzo osobistymi wynurzeniami Ojca Świętego. Jest wyznaniem wiary, zawierzeniem we wszechmoc Boga i Jego uwielbieniem.
Nie mam odwagi wchodzić w głębszą analizę dzieła Ojca Świętego, by go nie sprofanować. Na pewno jednak chciałbym zachęcić wszystkich do przeczytania "Tryptyku rzymskiego". Do przeczytania i... do
ciągłych powrotów do wersów tego dzieła. Jak do Źródła... W nieustannym Zdumieniu... Nad Przedwiecznym Słowem...
A jeszcze lepszą zachętą do tego niechaj będą fragmenty Słowa wstępnego do "Tryptyku rzymskiego" autorstwa Kardynała Franciszka Macharskiego, nawiązujące m.in. do pamiętnych dni sierpniowych 2002
r.: "(...) Dziękujemy Ojcu Świętemu, że w ten żadną miarą nieoczekiwany sposób, raz jeszcze staje jak w oknie na Franciszkańskiej. Otwórzmy ten zbiór medytacji, jak się otwiera tryptyk i bramę. Dzięki,
Ojcze Święty, za przyjście znów pomiędzy nas".
Przykład idzie z góry
W Polsce jest wiele przykładów na to, że kto jak kto, ale polityk wcale nie musi być osobą wykształconą. Przykładów z "najwyższej półki" nie trzeba chyba przypominać. Nie myślę tylko o prezydencie Wałęsie,
który swego wykształcenia przynajmniej nie ukrywał, ale także o jego następcy i jego perypetiach z wykształceniem (nawiasem mówiąc, na prezydenckiej stronie internetowej napisano o jego studiach, ale
nie dodano, że nie ukończonych, więc pewne zafałszowanie nadal pozostaje).
Perypetie z wykształceniem dotyczą jednak także sfer parlamentarnych i samorządowych, że wymienię przyśpieszone studenckie kariery pań posłanek z "Samoobrony", które mają szczęście studiowania na
jednej z podkarpackich (wyższych?) uczelni. Studiują choć podobno nie zawsze pamiętają, co studiują. A ostatnio ujawniono, że także w niektórych samorządach zasiadają osoby bez wymaganego wykształcenia
(nie tyle wyższego, co nawet średniego). Można oczekiwać nowego, tym razem samorządowego, "boomu" na uczelniach?
Uczyć się każdy może, a nawet powinien, byle w odpowiednim czasie. Osobiście wolałbym, by polityk najpierw się wykształcił (rzetelnie, a nie "za pieniądze" i ten cudzysłów też coś znaczy, bo nie chodzi
mi o opłaty za studia tylko o kupowanie tytułów), a dopiero potem brał się za rządzenie państwem, województwem, starostwem czy gminą. Inaczej przypomina człowieka, który dopiero przy stole operacyjnym
uczy się, jak ma kroić pacjenta, by operacja się udała. Państwo to także żywy organizm, który cierpi, gdy eksperymentują na nim dyletanci. Świadczą o tym choćby ciągłe nowelizacje ustaw, a nawet nowelizacje
nowelizacji, o bezpośrednich skutkach społecznych nie wspominając.
Wiem, że niektórzy użyją argumentu, iż wiele stanowik jest wybieralnych, wiec naród może na nie wybrać, kogo mu się podoba. To prawda, ale mimo wszystko wolałbym, by trafiali na nie ludzie odpowiednio
wykształceni i kompetentni. Wymaga się ukończenia stosownych szkół od nauczycieli, lekarzy i księży. Niechże i polityków rzetelnie dotknie wreszcie ten rodzaj weryfikacji. Inaczej kupowanie matur i tytułów
magisterskich przez dzisiejszą młodzież przestanie mnie dziwić - przecież przykład idzie z góry. Chociaż ciągle mnie to niezmiernie bulwersuje.
Pomóż w rozwoju naszego portalu