Trudno wprost uwierzyć, że Zwierzyniec - ta przepięknie położona na Roztoczu miejscowość stała się w czasie ostatniej wojny miejscem męczeństwa wielu istnień Polaków, dla jeszcze większej była przystankiem
w drodze do piekła hitlerowskich obozów zagłady i innych miejsc kaźni. Na początku 1940 r. na skraju lasu należącego do dóbr ordynacji zamojskiej, przy szosie prowadzącej ze Zwierzyńca do Biłgoraja, Niemcy
przystąpili do budowy obozu przesiedleńczego, który miał pełnić ważną rolę w szeroko zakrojonych planach germanizacyjnych i pacyfikacyjnych tych ziem. Pierwszymi więźniami obozu byli jeńcy francuscy,
przywiezieni do Zwierzyńca ze stalagu 325 w Rawie Ruskiej, w maju 1942 r. Więźniowie w liczbie około 320 pracowali przy budowie dróg oraz w tartaku. Pod koniec października 1942 r. z kolumny jeńców zbiegło
dwóch Francuzów, którzy znaleźli schronienie w willi Zamoyskich, gdzie przebywali ponad trzy miesiące. Skierowani następnie do leśniczówki we Floriance szczęśliwie doczekali tam końca wojny. Końcem 1942
r. jeńcy francuscy opuścili obóz, a ich miejsce zaczęli zajmować wysiedlani mieszkańcy wysiedlanych miejscowości Zamojszczyzny. Obóz w Zwierzyńcu kilkakrotnie zmieniał swój charakter i przeznaczenie,
stając się ważnym ogniwem w planach germanizacyjnych, a głównie przesiedleńczych okupanta. Nie jest znana dokładna liczba osób, które przeszły przez obóz w czasie wojny. Szacunki wskazują, iż było ich
16-20 tys. Osadzano w nim ludność głównie z okolic Biłgoraja, Józefowa, Tarnogrodu, ale także i dalszych. Na niewielkiej powierzchni obozu, przeznaczonego pierwotnie dla 300-400 osób, przebywało w czasie
akcji przesiedleńczej 2-4,5 tys. osób, a czasami nawet i ponad 7 tys. Pożywienie stłoczonych w nieludzkich warunkach więźniów stanowiła niewielka kromka chleba i kubek czarnej kawy na śniadanie oraz miska
zupy z brukwi i marchwi na obiad. Pożywienia stale brakowało i często zdarzały się dni, kiedy więźniowie nie dostawali nic do jedzenia ani do picia. W obozie panowały straszliwe warunki sanitarne. Nie
było tam żadnych szaletów, a ich rolę spełniały odkryte doły ogrodzone drągami do siadania. Więźniowie zmuszeni byli swoje potrzeby fizjologiczne załatwiać publicznie. Mimo iż w obozie przebywały setki
dzieci, w tym wiele niemowląt, nie było można nawet myśleć o praniu i myciu. Wynikiem takich antysanitarnych warunków były ogromne ilości insektów, a także wybuchające co jakiś czas epidemie chorób zakaźnych.
Los więźniów zwierzynieckiego obozu bardzo leżał na sercu młodej ordynatowej, stojącej od 1941 r. na czele delegatury Polskiego Komitetu Opiekuńczego. Działalność tej organizacji nie tylko w Zwierzyńcu
była bardzo szeroka i doprowadziła między innymi do zorganizowania kuchni ludowej, ochronki dla dzieci, pomocy dla wysiedlonych i opieki nad chorymi. Dla wszystkich wzorem w tym czasie była postawa Róży,
która mimo że była w tym czasie matką już dwóch córeczek (w 1942 r. urodziła się Maria), nie ustawała w wysiłkach nad ulżeniem doli prześladowanych.
Wiele wysiłku ze strony państwa Zamoyskich kosztowało zorganizowanie pomocy więźniom obozu. Nie była to bynajmniej sprawa prosta, ponieważ Niemcy na jakąkolwiek pomoc uwięzionym początkowo nie wyrażali
żadnej zgody. Pierwszym, niewielkim krokiem naprzód w tej wielkiej sprawie było wyjednanie przez ordynata zgody Niemców na dostarczanie więźniom posiłków, które codziennie sama ordynatowa woziła do obozu.
Nie zdarzyło się, aby były to jedynie kotły z pożywną zupą, bo Róży udawało się przemycać także chleb i tak potrzebne dzieciom mleko oraz środki opatrunkowe i lekarstwa, chociaż nie była to działalność
bezpieczna. Maria Kuczmowska z Sitańca wspomina:
"Róża Zamoyska poświęcała się bezgranicznie każdej akcji niesienia pomocy dla ludzi w obozie.(...) Kiedyś rano o godzinie trzeciej Niemcy wywozili aresztowanych. Gdy podawała jakiemuś więźniowi posiłek
na drogę, Niemiec uderzył ją kolbą w pierś. Upadła i zupa wylała się na nią. Podniosła się i z bólem dalej wykonywała swój obowiązek".
Innym razem, w lipcu 1943 r. pędzono wielką kolumnę ludzi na stację kolejową Biały Słup. Walerian Chodej stał z Różą Zamoyską na skrzyżowaniu drogi od stacji i tartaku. "Ordynatowa prosiła eskortującego
Niemca, aby zwolnił kobietę niosącą dwoje małych dzieci, gdy trzecie szło obok niej. Niemiec brutalnie pchnął Zamoyską aż upadła i uderzył ją kolbą karabinu. Mimo to ordynatowa zwróciła się z prośbą do
drugiego Niemca i ten zwolnił matkę z dziećmi".
Pomóż w rozwoju naszego portalu