- Może zabrzmi to zabawnie, ale najtrudniejsza jest dla kapłana rozpoczynającego pracę w Ameryce samodzielność - wspomiana dziś ks. Jacek. - Kiedy przyjechałem do USA, byłem oczywiście dorosły, ale
nieporadny. Nie jako kapłan, ale jako zwyczajny człowiek. W Polsce miałem rodzinę, która o mnie dbała, później było seminarium, gdzie o nic nie musiałem się troszczyć, potem parafia, gdzie
"ojcował" proboszcz. A w Ameryce trzeba sobie samemu znaleźć mieszkanie, samemu prać, gotować, sprzątać, pamiętać o wszystkich zobowiązaniach, terminach itd. Gdy w sobotę wieczorem,
padając z nóg, otwierałem lodówkę, mówiłem do siebie z wyrzutem: "I znów nikt nie zrobił zakupów!" Nagle, w wielkim mieście, nie znam nikogo. Zupełnie nikogo! Dominujące poczucie samotności
i inności, bo świat wokół jest obcy, odmienny mentalnie. W świeckiej parafii było trochę łatwiej, w tym znaczeniu, że otaczali mnie katolicy. W bazach wojskowych jestem wśród ludzi
różnych wyznań, wśród ludzi, którzy myślą inaczej, wierzą inaczej. Takie doświadczenie uczy tolerancji i pokory.
Wróćmy jednak do początków. Najpierw ks. Jacek trafił do Detroit, potem na Florydę, do miejscowości Venice, gdzie Polaków jest stosunkowo mało, nie tak, jak w Chicago czy Nowym Jorku. Na Florydzie
są dwie misje polskie: w Pompano Beach i St. Petersburg.
- Okazało się, że w tamtejszej parafii jest spora grupa rodaków - wspomina ks. Jacek - którym niezmiernie zależy na Mszy św. po polsku. Poszedłem do proboszcza, na marginesie Hiszpana z Barcelony,
z prośbą o możliwość odprawiania takiej Mszy św. Nie odmówił, ale obawiał się, że jeśli zezwoli na Mszę św. po polsku, to jutro przyjdą z podobną prośbą Włosi, Hiszpanie, Meksykanie...
Zgodził się jednak na Mszę św. po polsku raz w miesiącu, ale pod warunkiem, że gdy inne nacje zgłoszą się z podobną prośbą, my, Polacy, zrezygnujemy. I proszę sobie wyobrazić, nikt nie
domagał się Mszy św. w języku narodowym.
Msza św. po polsku podziałała jak katalizator. Wkrótce Polacy z tego małego miasteczka założyli Polsko-Amerykańskie Stowarzyszenie w Venice. Mimo że od tego czasu minęło parę lat, liderzy
Stowarzyszenia są aktywnymi parafianami i członkami Polskiej Wspólnoty Katolickiej. Wspólnymi siłami zorganizowali szkółkę sobotnią dla polskich dzieci, organizują pikniki, imprezy narodowe, kulturalne
i sportowe. Widać ich na festynie parafialnym. Spotykają się na wspólnych posiłkach, np. składkowy obiad na 250 osób, to nie problem. Chociaż mieszkają w różnych miejscach i czasem dojazd
do kościoła zajmuje ponad godzinę w jedną stronę, chętnie poświęcają swój czas, energię i talenty dla wspólnoty. Gdy po 4 latach ks. Jacek odchodził z Venice, jego miejsce zajął duchowny
z diecezji krakowskiej - ks. Stanisław Pieróg. Kolejne 4 lata kapłan spędził w wojsku, w czynnej służbie, jako kapelan w amerykańskich siłach powietrznych. Potem zdarzył mu się incydent
"urzedniczy" - praca w miejscowej Kurii na Florydzie.
- Gdy pytano mnie, czym się tam zajmuję, odpowiadałem - robię kawę, herbatę i biegam po pączki... (śmiech). A poważnie mówiąc, praca w Kurii pozwalała mi na zabieganie o sprawę
polską. Polakom bardzo zależy na powstaniu polskiego apostolatu.
Jednak wojsko chodziło mu cały czas po głowie i gdy Ksiądz Biskup napisał list do kapłanów z apelem o podjęcie się pracy duszpasterskiej wśród żołnierzy, pomyślał: "Może mógłbym pomóc?".
Po czym przez 5 lat nosił ten list w kieszeni. Dziś tłumaczy swoją zwłokę następująco:
- Mówi się, że to trudna służba, przebiegająca zupełnie inaczej niż np. w Polsce, choć dziś przyznaję z ręką na sercu, że mógłbym zamieszkać na lotnisku...
-?
- Zachwyca mnie widok eskadry samolotów na niebie.
- Chciał Ksiądz zostać kiedyś pilotem?
- Nie bardzo. Jako kapelan odbyłem kiedyś lot samolotem wojskowym, oczywiście w roli pasażera, i przyznam ci się szczerze - nigdy w życiu nie modliłem się tak żarliwie: "Panie Boże,
jeśli wyjdę z tego cało, przestanę narzekać...". Ten lot przekonał mnie jako kapłana, jakim ludziom służę. Najpierw przez 3 lata był kapelanem rezerwy w MacDill w Tampa. Tak mu się spodobało,
że poprosił o przeniesienie do czynnej służby. Przez półtora roku służył w bazie wojskowej w San Antonio w Teksasie. Na rok wyjechał do bazy w Korei, by potem wrócić do bazy na
granicy Teksasu z Meksykiem.
Polubił też specyficzna posługę kapłana w mundurze.
- Różnic między duszpasterstwem cywilnym a wojskowym jest sporo, ale oczywiście nie dotyczą one duszpasterstwa sakramentalnego, raczej metod pracy kapłana z ludźmi. Zacznijmy od świątyń.
W takiej wojskowej kaplicy odprawiają nabożeństwa wszyscy - katolicy, protestanci, baptyści itd. Jest ścisły rozkład "zajęć". Jako kapłan katolicki jestem odpowiedzialny za wszystkich katolików
mieszkających w bazie. To oczywiste. Poza tym mam w terenie wyznaczony swój rewir, który zamieszkują nie tylko katolicy. Mam obowiązek wysłuchać każdego, porozmawiać z każdym, jeśli trzeba
- pomóc. Pytam: "Jak się czujesz? Co słychać? Może mogę w czymś pomóc?". Kapelan nie siedzi w biurze i nie czeka aż ktoś do niego przyjdzie, ale musi wyjść do ludzi. Amerykanie są otwarci,
spontaniczni i mają szacunek dla kapłanów. Kapelan, bez względu na wyznanie, traktowany jest jako rodzaj powiernika, do którego można przyjść po radę, z pytaniem, albo zwyczajnie wygadać się.
Nie uwierzysz, bo ja sam miałem kłopoty z uwierzeniem, ilu ludzi potrzebuje zwyczajnej rozmowy z drugim człowiekiem. W Korei stały do mnie kolejki! Przyznam, że my, księża katoliccy, mamy
w tej dziedzinie najlepsze notowania. Zapewne ze względu na tajemnicę spowiedzi.
Niektórzy kapłani z Polski przeżywają szok, gdy widzą jak wygląda praca duszpasterska w Ameryce. Niby ten sam Kościół - a różnic w formach, w metodach pracy mnóstwo. Ks. Jacek
twierdzi, że "inaczej" nie znaczy "gorzej" czy "lepiej".
- Kwestia dotyczy mentalności ludzi, sposobu prowadzenia duszpasterstwa i warunków pracy kapłanów. Amerykanie słyną ze swej aktywności życiowej, chęci poznania czegoś nowego. Druga sprawa
- gdy pracowałem w parafii szczecińskiej, było nas 10 kapłanów, 5 braci i kilka zakonnic. W bazach wojskowych i coraz częściej w parafiach pracuje jeden ksiądz. Nie podoła pracy
duszpasterskiej bez wsparcia świeckich, to w ogóle nie wchodzi w grę! Świeccy pomagają w administracji, w liturgii, w katechezie dla dorosłych, w gospodarowaniu finansami,
w organizowaniu każdej imprezy parafialnej. Jak mawia Ksiądz Biskup z Florydy - "kapłan, który nie potrafi delegować do zajęć we wspólnocie osób świeckich, nie jest kapłanem przyszłości".
Ks. Jacek zdobywa teraz nowy "fach". Za kilka tygodni broni pracy dyplomowej na wydziale dziennikarstwa Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Od roku współpracuje z naszym tygodnikiem.
Współtworzył też pierwsze wydania Niedzieli w Chicago. Jednak, gdy Amerykanie wkraczali do Iraku, zagrała w nim ułańska krew i jako kapelan stacjonował w amerykańskiej bazie wojskowej
w Niemczech, spodziewając się w każdej chwili rozkazu wyjazdu w rejon działań wojennych. Ks. Jacek jest bowiem zdania, że bez względu na okoliczności, miejsce kapelana jest wśród żołnierzy,
powierzonych jego duszpasterskiej pieczy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu