Przychodzimy grupą do warszawskiego Teatru 6. piętro i zgodnie z widniejącymi na biletach miejscami siadamy grzecznie w szachownicę, zachowując pandemiczny dystans. Nagle okazuje się, że teatr na ostatnią chwilę wyprzedał jednak wszystkie miejsca. Komedia rozgrywa się na widowni, która przez parę minut zmienia miejsca, dyskutuje, szuka porzuconych w dalszych rzędach przyjaciół... Rwetes, śmiech i zamieszanie, a spektakl jeszcze się nie zaczął!
Na szczęście to nie perypetie audytorium zapadają w pamięć, lecz misternie utkana nić przedstawienia, która – zbudowana na nagradzanym i przetłumaczonym na trzydzieści pieć języków tekście francuskiej dramatopisarki Yasminy Rezy – jest konsekwentnie prowadzona przez tercet aktorski znany większości widzów: Michała Żebrowskiego (Marc), Janusza Chabiora (Serge) i Borysa Szyca (Yvan). Serge jest nieco snobistycznym amatorem sztuki współczesnej, który postanowił kupić obraz – białe pasy na białym tle – za, bagatela, 200 tys. euro. Nie może tego zdzierżyć jego przyjaciel Marc, jeszcze bardziej snobistyczny miłośnik... trudno powiedzieć, jakiej sztuki – na pewno takiej, którą on arbitralnie i apriorycznie uzna za Sztukę przez wielkie S. Kupno obrazu prowadzi do zaostrzającej się kłótni przyjaciół, których próbuje pogodzić niezdarny, uległy i rozdarty wewnętrznie Yvan.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Choć brzmi to jak zarys fabuły jednej z wielu mieszczańskich komedyjek, spektakl Art w reżyserii Eugeniusza Korina jest starannie dopracowanym mechanizmem scenicznym, w którym aktorstwo, światło i scenografia (Justyna Elminowska) współgrają ze sobą nie tylko po to, by widza bawić i trzymać w napięciu, lecz także – a może przede wszystkim – po to by zmusić do refleksji nad istotą przyjaźni, esencją i definicją sztuki oraz pewnego rodzaju kryzysem tożsamościowym współczesnego człowieka Zachodu.
Sukces ma kilka składowych. Doskonałe tłumaczenie Barbary Grzegorzewskiej wyposaża aktorów w tętniący życiem i rytmem tekst, w który tchnęli oni ogromne pokłady ekspresji (szczególnie Szyc). Prosta scenografia, składająca się z kilku kanap na modłę ikeowską i przesuwanej ściany frontowej z drzwiami w trzech kolorach (symbolizujących trzy mieszkania), jest do bólu funkcjonalna, ale to dobrze! Bo to nie zewnętrzna ornamentacja sceniczna powinna przykuwać tutaj uwagę, ale sytuacyjne napięcie między bohaterami; narastające, bulgocące oburzenie estetyczne, stanowiące przyczynek do rozdrapania wszelkich ran, wzajemnych przewin i błędów przeszłości.
Reklama
Najważniejsi w procesie twórczym w tym spektaklu pozostają jednak aktorzy. Janusz Chabior świetnie odnajduje się w roli antytetycznej do jego powszechnego wizerunku twardziela, utrwalanego w karierze filmowej – tutaj jest zmanierowanym dekadentem, który tak się zatracił w pogoni za współczesnością, akuratnością jednostkowego bycia do klimatu danych czasów, że w melodramatycznym manifeście estetycznym kupuje białe pasy na białym tle wielkiego artysty Antriosa. I pasy te stają się nagle dominantą jego życia, czynnikiem konstytuującym jego spojrzenie na świat, jego stanowisko wobec sztuki, wreszcie jego pozycję w relacji z najbliższymi przyjaciółmi. W obronie swojej decyzji gotów jest stanąć na straceńczej pozycji i walczyć do upadłego o współczesność – jakby Pankracy zamienił się miejscami z hrabią Henrykiem albo zlał się z nim w jedno. Chabior rolę Serge’a doskonale gra subtelnymi gestami, miękkim głosem, mimiką pełną pobłażania, wyższości i dystansu, a w tym wszystkim – szczerego oburzenia stanowiskiem Marca (Michał Żebrowski).
Marc z kolei operuje na dwóch końcach skali: to cedzi chłodne słowa reprymendy lub własnego programu estetycznego, to gorączkuje się i gestykuluje, by upomnieć przyjaciela, jak nauczyciel upomina dziecko. Żebrowski świetnie się spełnia w roli wyniosłego, egotycznego estety, który gdzieś w życiu nie tylko zagubił poczucie piękna i osobistego decorum, lecz także zatracił poczucie męskiej więzi, która nakazywałaby gest empatii wobec przyjaciela. Ale docieramy tym samym do sedna spektaklu. Marc pyta Serge’a wprost: „Jak mogłeś kupić to gówno?”. I tutaj na scenę wkracza Yvan (Borys Szyc), który jest niejako pars pro toto widowni, jej przedłużeniem. Bo wulgarne pytanie, wokół którego orbituje tragizm sytuacji, wymaga odpowiedzi od każdego z nas. Czy w naszym świecie jest jeszcze miejsce na obiektywne piękno? Na kanon?
Reklama
Wracając do Szyca: niektórym jego postać może się wydać przerysowana, zbyt intensywna, funkcjonująca na nieprzyzwoicie wysokim poziomie ekspresji, krzyku i mimicznej ekwilibrystyki. A jednak to przez pryzmat chimerycznego Yvana, jego rozchwiań i rozterek, jego niemożności stanięcia po stronie któregoś z przyjaciół, jego niezdecydowania, czy obraz jest piękny, czy też jest... – to przez filtr jego postaci widz utożsamia się z którymś z życiowych stanowisk reprezentowanych przez bohaterów Chabiora i Żebrowskiego. Bo nie o samą sztukę tutaj chodzi, ale o podejście do życia i oczekiwania, które mamy wobec (czy od) przyjaźni. Czym jest wsparcie przyjaciela, a czym powiedzenie prawdy?
Borys Szyc z trójki aktorów jest zdecydowanie najbardziej utalentowany, ma najszerszy wachlarz dramatyczny, ale w postaci Yvana został zredukowany niejako do mezaliansu bohatera będącego błaznem i zwierciadłem – postacią hiperteatralną, a jednocześnie przedłużeniem widza. I radzi sobie w tym trudnym mariażu scenicznym świetnie. Scena, w której kilkoma zapisanymi zdaniami jego bohater (nieświadomie) szydzi (ukazuje jednak jakąś zawartą w nich prawdę) z Freudowskich teorii, recytując swojego psychoanalityka – jest tak wybornie przez niego zagrana, że widownia zaśmiewa się kaskadami w iście pantagruelicznym stylu.
I o śmiechu na koniec, bo przy całej powadze tematycznego podszycia spektaklu niedopatrzeniem byłoby nie wspomnieć o tym, jak zabawna jest to sztuka! Jest wiele spraw, które możemy po niej przemyśleć, przepracować, może nawet ktoś odezwie się do od dawna zaniedbywanego przyjaciela... ale warto wybrać się do Teatru 6. piętro na Art choćby dlatego, że tercet Szyc-Chabior-Żebrowski zapewnia rozrywkę, śmiech i okazję do uwolnienia się od wszelkich negatywnych emocji. Bo czasem warto po prostu odpuścić!