W mojej wspólnocie zaszły pewne zmiany. Dołączył do nas Arnulfo z Gwatemali, natomiast David zakończył swoją 18-miesięczną misję i wrócił już do Francji. Nadal są ze mną Sabina z Polski i Chafik z Belgii. Jest coś naprawdę niesamowitego w naszym wspólnym byciu tutaj. Jesteśmy z różnych krajów, kultur, w różnym wieku, ale mimo to codziennie realizujemy tyle rzeczy razem. Nasze wspólne życie to dla mnie niekończąca się szkoła miłości, pokory, cierpliwości i oczywiście komunikacji. Tak swoją drogą, to mam naprawdę super wspólnotę, od której dużo się uczę i doświadczam bardzo dużo dobra i troski.
W marcu w Ekwadorze było silne trzęsienie ziemi. To moje pierwsze takie doświadczenie w życiu. Sporo budynków zostało zniszczonych, ale na szczęście ani w naszym domu, ani w domach naszych przyjaciół nie było dużych szkód.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Sytuacja w Guayaquil, a zwłaszcza na Isla Trinitaria jest ostatnio szalenie niepokojąca. Praktycznie codziennie nasi przyjaciele z dzielnicy opowiadają nam o tym, że ktoś został okradziony lub że dwie ulice dalej zabito kolejną osobę. Te szokujące wiadomości są już tak powszednie, że coraz mniej zaczynają mnie dziwić. Oczywiście zawsze najtrudniej jest, gdy dotyka to osób, które poznałam lub mieszkają blisko nas. Jak niby można pocieszyć seniorę Sofiię, cierpiącą po śmierci zastrzelonego 24-letniego syna Raula lub seniorę Alexandrę, która opłakuje stratę swojego 17-letniego zabitego syna Michaela?
Ekwadorskie spotkania
Za nami Święta Zmartwychwstania Pańskiego. Ekwadorska Wielkanoc nie różni się mocno od tej naszej polskiej. Podobnie jak w Polsce, Triduum Paschalne jest w kościele czasem bardzo pięknym i podniosłym. Latynosi tylko dodają do tego wszystkiego trochę swojej charyzmy i koloru. Nie było w tym roku mojej rodziny, święcenia pokarmów, malowania pisanek, jajek z majonezem, mazurków, bab wielkanocnych, ale i tak był to dla mnie czas pełen wewnętrznych zachwytów.
Za nami też wiele urodzin, spotkań, odwiedzin, rozmów, wiele godzin zabaw z dziećmi, kilka pogrzebów i sporo strapień. Jak to w życiu! Był też oczywiście Dzień Mamy, Dzień Dziecka i Dzień Taty. W kwietniu i maju miałam też ogromne szczęście być w górach: w Cuenca i okolicy oraz w Quito. Oprócz zachwycających widoków pobyt w Andach to przemiła odskocznia i wytchnienie od wysokich temperatur, które panują na wybrzeżu. W czerwcu natomiast odwiedziłam miasto Daule, gdzie spotkałam polskiego księdza, Krzysztofa Kudławca, który jest tamtejszym biskupem i wspaniałym człowiekiem. Mieliśmy w naszym domu gości z zagranicy. Odwiedziła nas była wolontariuszka Jeromine z całą swoją francuską rodziną, a także Laura z Kolumbii, Maksymilian z Polski i José z Hondurasu
Nowi Przyjaciele
Reklama
Pierwszy z nich to Thiago. Thiago to nasz 10-letni sąsiad, który mieszka w domu naprzeciwko ze swoją ciocią Raquel i kuzynami: Domenicą, Eleną, Yeyko i Jeremim. Ten spokojny chłopiec z pięknym uśmiechem puka kilka razy dziennie do naszych drzwi. Często pyta nas, czy może nam w czymś pomóc, czy może wejść do środka, żeby potowarzyszyć nam w modlitwie, pobawić się lub po prostu prosi o kubek wody. Każda wymówka jest dla niego dobra, żeby spędzić z nami chociaż chwilkę. Na początku roku dowiedzieliśmy się, że brat Thiago, 18-letni Derek, trafił do więzienia i spędzi tam ponad 30 lat. Nie wiem, co zrobił, ale domyślam się, że coś bardzo złego i bardzo szkoda mi tego chłopaka. W marcu Ricardo, ojciec Thiago, wyszedł po 3 latach z więzienia. Od tego czasu na naszej ulicy zdarzały się strzelaniny, co finalnie doprowadziło do tego, że miesiąc temu Ricardo został zabity. Mama Thiago pracuje jako pomoc domowa u pewnej bogatej rodziny w drugiej części miasta i wraca do naszej dzielnicy tylko raz tygodniu, więc finalnie Thiago to chłopiec bardzo samotny. Wiecie, jest coś dla mnie naprawdę ujmującego i pięknego w tym dziecku. Jego rzeczywistość nie należy do najłatwiejszych, a mimo to, ma on w sobie dużo dobra i bardzo łagodne usposobienie. Często zastanawiam się nad tym, czy istnieje realna szansa, żeby pomimo tak trudnej historii, wyrósł z niego porządny człowiek, który nie pójdzie w ślady ojca i starszego brata? Tego nie wiem, ale jestem przekonana, że jedyne co mogę zrobić w tej sytuacji to modlić się za niego, ofiarować mu swój czas i okazywać mu swoją miłość.
Drugą, wyjątkową dla mnie osobą, którą chciałabym Wam przedstawić, jest Don Ruben. Jego rodzina jest jednę z tych, która zawsze przyjmuje w swoim domu wolontariuszy Domów Serca, jak własne dzieci. Pod jednym dachem wraz z Don Rubenem mieszkają: syn Steven, który kilka lat temu wygrał z białaczką, córka Gaby wraz z mężem Marco i dziećmi: Eduardo, Sebastianem i Marią. Jest jeszcze druga córka Monika i jej mąż Anthony, którzy wprawdzie mieszkają w innym miejscu, ale bardzo często można ich tu spotkać. Niestety ponad pół roku temu, po długiej chorobie, zmarła żona Don Rubena, seniora Ligia. Była to wspaniała kobieta o ogromnym sercu, a jej śmierć jest przeogromnym cierpieniem dla całej rodziny. Pomimo tego bolesnego doświadczenia, w ich domu zawsze panuje ogromna wzajemna miłość, radość z bycia razem i wdzięczność Bogu za wszystko, czego doświadczają.
Don Ruben prowadzi jeden z największych sklepów w naszej części dzielnicy. Przez siedem dni w tygodniu, w sklepie wszyscy domownicy pracują bardzo ciężko. Sklepy w naszej dzielnicy funkcjonują trochę inaczej niż w Polsce. Ze względów bezpieczeństwa, klienci zawsze stoją na ulicy i przez niewielkie okienko lub kratę proszą o potrzebne produkty. My do ich sklepu wchodzimy przez zaplecze i sami pakujemy wszystko, czego potrzebujemy, a oni nam tylko podliczają całość, zawsze na naszą korzyść. Ich hojność naprawdę nie zna granic.
Don Ruben często zaprasza nas do siebie na wspólny obiad lub kolacje. To w ich domu pierwszy raz życiu spróbowałam ekwadorskich przysmaków, takich jak świnkę morską czy kraby. To z nimi świętowaliśmy karnawał (taki śmigus-dyngus tylko z dużo większą ilością wody, z kolorowymi farbami i pianą). To oni na początku maja zabrali mnie ze sobą na 4 dni w góry, aby wspólnie z ich rodziną i przyjaciółmi spędzić czas i obchodzić święto w rodzinnej miejscowości Don Rubena (wieś położona w Andach – 3000 m n.p.m.). Nie było luksusów, ale za to było rodzinnie i wesoło. Arnulfo i Chafik często powtarzają, że jak nie wiedzą, gdzie jestem, to na pewno jestem w sklepie Don Rubena, co najczęściej jest prawdą. Don Ruben natomiast to dla mnie wzór człowieka, który niesamowicie kocha i ufa Bogu, człowieka, który całe swoje życie ciężko pracuje, aby zadbać o swoją rodzinę, wzór dobrego męża, troskliwego ojca i oddanego przyjaciela. W miejscu, w którym panuje tak ogromna bieda materialna i duchowa, to dla mnie zaszczyt, że poznałam i stałam się częścią rodziny, tak bogatego wewnętrznie człowieka.
Podziękowania
Kochani, dziękuję za to, że jesteście i mnie wspieracie. Te wszystkie małe cuda, których tutaj codziennie doświadczam, nie byłyby mi dane bez Waszej ogromnej pomocy. Na koniec chciałabym podzielić się z Wami ostatnia dość prywatną informacją. W poprzednim liście pisałam Wam, o moich problemach zdrowotnych. Niedawno zdiagnozowano w moim żołądku guza neuroendokrynnego. Na szczęście nie jest złośliwy. Mam tutaj dobrą opiekę medyczną i jestem w trakcie kolejnych badań zleconych przez mojego onkologa. Tym samym proszę Was o modlitwę za mnie i moje dalsze leczenie. Trzymajcie się ciepło!