Joanna po śmierci męża nie mogła sobie znaleźć miejsca w życiu. Przeżyła z nim 34 lata, wychowała troje dzieci i stała się babcią pięciu wnuków. Ale dzieci żyją swoimi
sprawami, matkę odwiedzają lub zapraszają sporadycznie.
Codziennie staje przed grobem swego męża, gdzie widnieją Pawłowe słowa "Miłość nigdy się nie kończy".
"To już prawie trzy lata, jak pochowałam Gienka i do tej pory nie mogę znaleźć sensu swego wdowiego życia" - mówi. "Nikt mnie nie odwiedza, ale czy nawet najciekawsze seriale telewizyjne
są w stanie zastąpić miłość człowieka?".
A ja do niej, ujmując ją za ręce: "Droga pani, proszę zgłosić się do księdza proboszcza, a on wskaże pani adresy samotnie cierpiących, których warto odwiedzać". Joanna jeszcze
tego samego majowego dnia poszła do swego proboszcza. Ten bardzo ucieszył się taką intencją swej parafianki, podpowiadając: "Akurat jestem kapelanem szpitala, więc znam wielu samotnych chorych, których
nikt nie odwiedza, poza Panem Jezusem w Eucharystii. Jakże ucieszą się z pani wizyty... Proszę wziąć ten stos czasopism religijnych, o zawsze aktualnej treści. A i nasz
Caritas będzie miał trochę deserów, to tym też uradują się samotnie cierpiący. Nazajutrz była niedziela. Samotna wdowa poszła do szpitala z drżeniem serca. Odwiedziła zaledwie trzech chorych,
obdarzając ich swoim serdecznym zainteresowaniem, dobrocią, czasopismami i owocami cytrusowymi. Na więcej nie starczyło czasu. Ale już w następne dni pospieszyła do innych. Po dwóch
tygodniach znów przybyła na plebanię, uśmiechnięta, zadowolona: "Przyszłam Księdzu podziękować za wskazanie mi drogi do jeszcze bardziej cierpiących. Z wszystkimi szybko zaprzyjaźniłam
się i odzyskałam radość chrześcijańskiego życia. Czuję się potrzebna tylu samotnym".
Pomóż w rozwoju naszego portalu