Wybuch wojny na Ukrainie dla S. Rusin był impulsem do działania. Postanowiła pomóc tym, którzy w jednej chwili stracili wszystko. Zajęła się organizacją zbiórek i transportu. Miejscem przyjmowania darów stał się żywiecki ośrodek „Dębina” oraz konkatedralna parafia. Na pierwszy rzut za wschodnią granicę poszła odzież, żywność i środki czystości. Aby wszystko było transparentne, założyła fundację „Wolność i pomoc”. W ten sposób każda przekazana złotówka, każdy produkt oficjalnie przechodził do beneficjentów. Transporty, jakie wyjeżdżały na Ukrainę, w zależności od potrzeb, ładowane były na busy albo na tiry. I co ważne – jeździły tam, gdzie istniało rzeczywiste zapotrzebowanie. Jak trzeba było, to do Odessy, albo w rejon Kachowki, gdzie Rosjanie wysadzili w powietrze tamę. – Wpierw jeździłam na granicę z jedzeniem. Przywoziłam uchodźców, którzy autentycznie stracili wszystko. Ciuchy pierwszych uciekinierów całe oblepione były krwią. Widać było, że wojna bezpośrednio ich dotknęła. W sumie w głąb Ukrainy z konwojem humanitarnym dotarłam ponad 20 razy – mówi S. Rusin.
Bezpieczna przystań
Reklama
Kolejną decyzją S. Rusin było otwarcie podwojów ośrodka „Dębina” dla Ukraińców. – Na początku mieliśmy kilku cwaniaczków, ale oni szybko powyjeżdżali w świat. Teraz są tylko ci, którzy bez naszej pomocy mogliby sobie w życiu nie poradzić – mówi S. Rusin. – Swoim nowym lokatorom powiedziałam tylko: – To jest wasz dom. Czujcie się w nim dobrze i dbajcie o niego. I tak jest – dopowiada. „Dębina” otworzyła podwoje dla 90 uchodźców. Są to matki z dziećmi, z których 30 procent jest niepełnosprawna, oraz trzech chorych emerytów. Zdecydowana większość z nich nie ma dokąd wracać, bo ich domy zmiotły działania wojenne. Na utrzymanie tych osób państwo polskie przeznacza dziennie 70 zł. – Znam ich potrzeby i problemy, bo przebywam z nimi na co dzień. Dzielę ich tragedie i radości. Jak masz na obiekcie kobietę, która rodzi martwe dziecko, albo taką, która właśnie otrzymała wiadomość, że jej mąż został postrzelony na froncie, to też to przeżywasz. Gdy przywozisz z porodówki jedną ze swoich podopiecznych, która doczekała się zdrowego potomka, również nie jesteś obojętny. Tu działają odruchy serca – stwierdza S. Rusin.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Dzieło rośnie
Pomoc nakierowana na Ukrainę zespala w jedno wiele podmiotów. Jadąc tam, trzeba mieć auto wyładowane po brzegi. Dlatego jedne organizacje pomagają innym. Z Sylwią Rusin współpracuje diecezjalna Caritas, firma wędliniarska Balcerzak oraz austriacka parafia, na czele której stoi sercanin ks. Sławomir Czulak, rodem z Międzybrodzia Bialskiego. Również Ukraińcy dokładają od siebie tyle, ile mogą. – Mamy na Ukrainie kierowcę tira, który współpracuje z nami pod kątem humanitarki. Wie, co i dla kogo przewozi, więc bardzo obniża cenę za swoje usługi. Mimo to wynajęcie tira to koszt ok. 15 tys zł – tłumaczy S. Rusin. Strumień darów, który przechodzi przez jej ręce nie tylko zasila Ukraińców. Trafia on również do lokalnych parafii. Na liście beneficjentów figuruje parafia konkatedralna, Żywiec Sporysz, Rychwałd, Rajcza, Pietrzykowice, Węgierska Górka. Do nich powędrowały m.in. lekarstwa, ubrania, mleko dla niemowląt, wędliny, ziemniaki, jajka. Redystrybucją tych towarów najczęściej zajmują się oddziały Akcji Katolickiej i zespoły charytatywne. W efekcie ich działań najbiedniejsi przedstawiciele parafii otrzymują konkretną, materialną pomoc.
Meksykańska modlitwa
Dokładnie 12 grudnia 2024 r. minie dwieście lat, gdy meksykański Kongres Narodowy ogłosił święto Matki Bożej z Guadalupe świętem narodowym. Ten wyjątkowy jubileusz dla S. Rusin stał się pretekstem do organizacji pielgrzymki na wzgórze Tepeyac, gdzie Maryja objawiła się św. Juanowi Diego. Udział w tym wydarzeniu potwierdził ordynariusz kijowsko-żytomierski bp Witalij Kriwicki. Już teraz z jego inicjatywy zbierane są na Ukrainie intencje, które hierarcha osobiście złoży przed obliczem Madonny. Wraz z nim wyruszy pracujący na Ukrainie meksykański kapłan (komunikatywny język polski) oraz ks. Adam Parszywka, który jest opiekunem duchowym żywieckiego biura podróży „Ichtis-Travel” – organizatora pielgrzymki. Zapisy na wyjazd cały czas trwają (istnieje możliwość płatności w ratach). W programie pielgrzymki zagwarantowany jest dwukrotny pobyt w sanktuarium maryjnym w Guadalupe, na początku i na końcu pobytu w Meksyku oraz najciekawsze atrakcje centralnej części tego kraju. – Dla mnie to będzie spotkanie z żywą i mocną wiarą. Na pewno dotkniemy kolorytu lokalnej tradycji, która spaja w sobie zwyczaje indiańskie, i te, które przywieźli Hiszpanie. Podczas odpustu będzie można zobaczyć cały przekrój meksykańskiej społeczności, która tłumnie zjawi się przed obliczem Maryi. Przyjdą pieszo, przyjadą na pakach samochodów ciężarowych bądź rowerami. Warto zobaczyć ich determinację i razem z nimi się modlić – podkreśla S. Rusin. I dodaje: – W ostatnim czasie zamknęło się wiele kierunków pielgrzymkowych. Ziemia Święta jest areną zbrojnego konfliktu, podobnie jak i sąsiadujący z nią Liban, gdzie cześć odbiera św. Szarbel Makhlouf. Coraz częściej słychać prośbę tamtejszych chrześcijan o wsparcie. Agresja przybiera na sile, co widać, patrząc na działania Rosjan na Ukrainie. Dlatego głównym celem naszej pielgrzymki będzie modlitwa w intencji pokoju – puentuje S. Rusin.
Diecezjalny odnośnik
Kult Patronki Ameryki Łacińskiej powoli puka do parafii diecezji bielsko-żywieckiej. Jego pierwiosnki zwiastuje pojawienie się kopii tilmy (indiańskiej tkaniny, na której powstał) w parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Starej Wsi. Wisi on w przedsionku świątyni konsekrowanej w 1530 roku, a więc jednej z najstarszych na Podbeskidziu. Zaledwie rok po tym wydarzeniu św. Juan Diego zobaczył na wzgórzu Tepeyac „Piękną Panią o indiańskich rysach”. Grudniowa pielgrzymka do Meksyku może być asumptem do wzmocnienia kultu Maryi, która idzie do ludzi z najprostszym z możliwych przesłaniem. To nic innego, jak pociesznie i wlanie otuchy w zatrwożone serca. W czasie narastającego konfliktu na naszej wschodniej granicy, czy trzeba czegoś więcej?