W pełni lata odwiedzamy zimową stolicę Polski – Zakopane.
Wyruszamy
Niebieski szlak wiodący z Kuźnic na Polanę Kalatówki nosi nazwę Drogi Brata Alberta. Przemierzają go tłumy zmierzające na Halę Kondratową (moja śp. ciocia Danuta, wierna czytelniczka Niedzieli, zawsze mówiła, że właśnie w tym miejscu zaczyna czuć, że jest w górach) i dalej na Giewont czy też granią od Kopy Kondrackiej na Czerwone Wierchy bądź Kasprowy Wierch.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Już po kilkunastu minutach marszu od dolnej stacji kolejki dochodzimy do miejsca, gdzie miast iść prosto, warto skręcić i spotkać się ze świętym Bratem Albertem (warto zaznaczyć, że kasy Tatrzańskiego Parku Narodowego znajdują się dopiero kilkanaście metrów dalej. Dojście najkrótszym szlakiem do miejsc kultu na terenie TPN jest bezpłatne).
Skręcając w lewo, znajdziemy się na terenie klasztoru sióstr albertynek. Jego budowa rozpoczęła się w 1898 r. Wznoszącym go braciom albertynom pod wodzą samego założyciela pomagali fizycznie i finansowo górale. Projektantem budowli był ojciec stylu zakopiańskiego, Stanisław Witkiewicz, choć, by miejsce pasowało do albertyńskiej prostoty, zrezygnował on tym razem z charakterystycznych ozdobników.
Reklama
Na miejscu znajdziemy drewnianą pustelnię brata Alberta z jego relikwiarzem w wymownej formie dłoni trzymającej chleb oraz klasztor z kaplicą Świętego Krzyża. Przed tym krzyżem, który otrzymał od krakowskich paulinów, patron naszej diecezji spędzał wiele godzin na modlitwie.
Na terenie przyklasztornego parku z kojącym cieniem drzew znajdziemy źródło, na którym umieszczono modlitwę franciszkańską często odmawianą przez Alberta Chmielowskiego: „Bogu chwała, wiekuista niech będzie Bogu chwała, cześć Maryi, uwielbienie świętym Pańskim, pokój żyjącym, wieczny odpoczynek zmarłym, zdrowie chorym, dla grzeszników pokuta prawdziwa, dla sprawiedliwych w dobrym wytrwanie, dla żeglarzy na morzu spokój, dla podróżujących pomyślna droga. Niech nas z Synem swoim Przenajświętsza Maryja Panna błogosławi. Amen”.
W prawo
Skręcając z Drogi Brata Alberta w prawo i wspinając się żółtym szlakiem, w około 20 minut pokonujemy 72 metry wysokości na dystansie niespełna 700 metrów. O ile dojście do albertynek jest proste, o tyle by dostać się do znajdującego się na Śpiącej Górze klasztoru albertynów trzeba się nieco zmęczyć.
Duchowi bracia św. Alberta przenieśli się tu z zajmowanej obecnie przez albertynki posesji w 1902 r. Dziś niestety próżno szukać oryginalnych zabudowań, które w latach 70. strawił pożar. Obecna pustelnia z nowicjatem albertyńskim ukończona została w 1984 r. W kaplicy nad ołtarzem znajdziemy wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa ufundowany przez kard. Franciszka Macharskiego.
Brat Albert był przede wszystkim człowiekiem czynu, skupiającym się na konkretnej pomocy najuboższym. Skąd więc klasztory w sercu Tatr? Miejsca te powstawały, by w miejscach cichych i pięknych, oddając się modlitwie i kontemplacji, bracia i siostry mogli regenerować swoje siły. „Jeżeli domów pustelniczych zabraknie, to nie będzie można nawet przytulisk dla ubogich urządzać, bo zabraknie wytrwałości, poświęcenia i sił do ich obsługi” – zalecał.