Z początkiem sierpnia 1914 r. spełniała się modlitwa Adama Mickiewicza, którą zawarł w Księgach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Rodziła się okazja do tego, że wśród bitewnego kurzu powróci szansa na odzyskanie niepodległości po półtorawiekowej niewoli. „Nie chciałem dopuścić, by na szalach losów, ważących się nad naszymi głowami, na szalach, na które miecze rzucano, zabrakło szabli polskiej” – tłumaczył swym podkomendnym Józef Piłsudski. Wśród tych, którzy głęboko w to uwierzyli, był 33-letni skromny kapucyn, znany wśród braci zakonnych jako o. Kosma.
Droga do wolności
Reklama
6 sierpnia 1914 r. o świcie oddział 167 strzelców wyruszył z krakowskich Oleandrów ku granicy z zaborem rosyjskim. W tym samym czasie w oddalonym o kilkaset metrów od Oleandrów klasztorze Kapucynów po Nieszporach rozpoczęła się narada zakonników. Uczestniczył w niej Karol Marceli Lenczowski. Urodzony w 1881 r. w Maniowach k. Nowego Targu od 16 lat nosił habit, a po gruntownych studiach filozoficzno-teologicznych odbywał posługę w Krośnie, Kutkorzu, a także w Krakowie. Zaledwie miesiąc wcześniej powrócił z Ziemi Świętej, do której peregrynował wraz z grupą pątników. Narada dotyczyła posługi duszpasterskiej w oddziałach strzeleckich Piłsudskiego, które właśnie ruszały na front. „To przecież socjaliści!” – padło z ust jednego z księży. „Tym bardziej potrzebują wsparcia duchowego” – odparł jeden z zakonników. Ojciec gwardian Marian Najdecki spojrzał pytająco na o. Kosmę. „Parę sekund pomyślałem nad ważnością sprawy” – zanotował o. Kosma w Pamiętnikach. „Można to przepłacić śmiercią od kuli, a gorzej, gdyby od stryczka moskiewskiego. Zgadzam się” – odpowiedział uroczyście. Nazajutrz, z osobistym błogosławieństwem abp. Adama Stefana Sapiehy, o. Kosma zgłosił się do punktu werbunkowego na Oleandrach. Jak bardzo był potrzebny, doświadczył już w pierwszych minutach. Do spowiedzi ustawiła się długa kolejka strzelców, niepewnych losu, ale wierzących, że idą „czynem wojennym budzić Polskę do zmartwychwstania”. Błogosławiąc to pierwsze od czasów upadku powstania styczniowego wojsko polskie, o. Kosma stwierdzał z mocą: „Ruszamy na obronę i o wolność walczyć Ojczyzny. Czyn nasz to dalszy ciąg naszych powstań o nieprzedawnione wolnego narodu prawa. Czyn szlachetny i sprawiedliwy, a takim błogosławi Bóg. Idźmy, walczmy, zwyciężajmy”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Mówili, żeśmy stumanieni
Od pierwszych dni służby w oddziałach strzeleckich, a potem legionowych o. Kosma nie tylko wypełniał obowiązki duszpasterskie wśród żołnierzy, ale starał się też rozbudzić sumienia mieszkańców zaboru rosyjskiego. Wielu przeszywał strach przed Rosjanami, bo pamięć o represjach po klęsce insurekcji 1863 r. była paraliżująca. Wielu uważało, że szanse na odzyskanie niepodległości są nierealne. Ojciec Kosma pozostawił wiele świadectw takich postaw. Na placu targowym w Słomnikach, wykorzystując liczną obecność mieszkańców, wygłosił patriotyczną mowę, kończącą się okrzykiem: „Niech żyje Polska!”. „Jedna tylko staruszka – wspominał – odkrzyknęła nieśmiało «niech żyje» i nie dokończyła. Ktoś ją szarpnął za zapaskę i umilkła”. W Jędrzejowie, gdzie chciał odprawić Mszę św., zastał kościół na głucho zamknięty. „Bali się widocznie odpowiedzialności przed Moskalami, gdyby ewentualnie wrócili. Odprawiłem Mszę św. we framudze stacyjnej” – napisał ze smutkiem. W Kielcach, gdzie przewodniczył polowej Mszy św. u stóp dzwonnicy, wielu mieszkańców pospiesznie opuszczało plac katedralny, gdy strzelcy zaintonowali pieśń Boże, coś Polskę. „Niech się ksiądz kapelan tym nie zraża – powiedział mu komendant Piłsudski – niech ksiądz dba o dobro poleconych mu żołnierzy”.
Reklama
Ojciec Kosma przeszedł cały szlak bojowy legendarnej I Brygady i już w październiku 1914 r. otrzymał awans na pierwszy stopień oficerski. Był z legionistami w szczególnie trudnym dniu Wigilii Bożego Narodzenia pod Łowczówkiem w 1914 r., gdy ostrzał artylerii rosyjskiej dziesiątkował oddziały legionowe. Najbardziej przejmujące było to, że po obu stronach okopów o północy zabrzmiała ta sama kolęda Bóg się rodzi. Śpiewana przez Polaków, którzy jak o. Kosma mieli szczęście bić się o wolność pod własną komendą i z białym orłem na czapkach, a z drugiej – przez tych, których siłą wcielono do armii rosyjskiej, aby ginęli za cara. Po kryzysie przysięgowym Legionów w 1917 r. o. Kosma przystąpił do Polskiego Korpusu Posiłkowego, by kapelanować w dowództwie uzupełnień w Bolechowie, gdzie zorganizował bibliotekę i kontynuował pracę nad sporządzanym przez ostatnie lata rejestrem grobów legionowych. Po przebiciu się II Brygady przez front pod Rarańczą w lutym 1918 r. o. Kosma podzielił los swych towarzyszy broni – został przez władze austriackie internowany i osadzony w obozie w Huszt.
Ocalone życie
W wolnej Polsce powrócił do klasztornej celi. Służył w Sędziszowie, Krakowie, we Lwowie. Był cenionym spowiednikiem, do jego konfesjonału ustawiały się tak długie kolejki. Utrzymywał kontakty z dawnymi towarzyszami broni, jeździł na zjazdy legionowe. Na jednym z ostatnich przedwojennych zdjęć uwieczniony został na Błoniach krakowskich, gdzie w maciejówce i z dumnie przypiętymi do habitu Krzyżem Niepodległości i Krzyżem Walecznych świętował 25. rocznicę wymarszu „Kadrówki”.
Trzy tygodnie później agresja niemiecka i sowiecka przerwała los wolnej Polski. Wojna zastała o. Kosmę we Lwowie, gdzie od kilku tygodni pełnił funkcję ekonoma domu zakonnego. Już w listopadzie 1939 r. został na krótko zatrzymany przez NKWD. „Toś ty bałamucił ludzi!” – krzyczał do niego na przesłuchaniu komisarz bolszewicki. „Nie bałamuciłem, tylko prawdę mówiłem” – usłyszał w odpowiedzi. „A jest Boh [ros. Bóg]? Ja tak wysoko latał, a Boha nie widział” – szydził przesłuchujący. „A ja – odparł odważnie o. Kosma – nie widziałem ani Stalina, ani Lenina, ani Moskwy, a wierzę, że był Lenin, a Stalin jest jeszcze”. Po kilkugodzinnym przesłuchaniu został zwolniony, ale przeczuwając, że NKWD na tym nie poprzestanie, zaczął się ukrywać u zaprzyjaźnionych rodzin. To go ocaliło. W maju 1940 r. z pomocą konspiracji niepodległościowej przedostał się potajemnie do Krakowa. Do końca swych dni prowadził aktywną działalność charytatywną wśród najbiedniejszych. Zmarł w 1959 r.
Gdy ratując życie, uciekał ze Lwowa, pod stopniami kościoła Kapucynów na Zamarstynowie ukrył najcenniejszą pamiątkę z czasów legionowych – pisany na bieżąco w latach I wojny światowej pamiętnik. Niestety, ten bezcenny zapis chwil przepadł bez śladu. To, co znamy i co stanowi niezwykle interesujące źródło historyczne, wydane w 1989 r. przez Prowincję Krakowską Kapucynów, to już odtworzony przez o. Kosmę po latach zapis, który – jak sam skromnie przyznawał we wstępie – stał się tylko „okruchem i prochem”, „bo prawie wszystko zapomniał”.
Autor jest historykiem, doradcą Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, w latach 2016-24 był szefem Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.