Osoby, które wejdą tam na chwilę modlitwy, pozostają pod głębokim wrażeniem średniowiecznych polichromii, malowniczych sedilli w prezbiterium, dawnych ołtarzy czy spoglądających spod chóru świętych bernardynów.
Luteranie u Panny Marii
O tych właśnie zakonnikach 27 listopada opowiadał pasjonat bernardyńskiej historii dr Maciej Stawiski. Na spotkanie zaprosiły Muzeum Diecezjalne oraz Towarzystwo Miłośników Torunia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Mimo tego że posługiwali w Toruniu prawie sto lat (1724-1821), ich pobyt tutaj owiany jest czarną legendą. Jak zaznaczył prelegent, niesłusznie. Owszem, przybyli do miasta akurat w dniu, kiedy na skutek tumultu toruńskiego na ścięcie zostali skazani jego burmistrzowie. Ojcowie przejęli kościół Mariacki od luteran, pierwotnie zresztą franciszkański. Rzeczywiście, dwóch cholerycznych gwardianów – Bonawentura Kopaczewski i Paweł Babecki – napsuło krwi mieszczanom tak, że aż Jakub Kazimierz Rubinkowski, poczmistrz królewski i katolicki rajca miejski, pisał, że postępowanie gwardiana Kopaczewskiego nie przystoi bernardynowi. Jednak pierwszym gwardianem, zaraz po tumulcie, był łagodny Cherubin Watson, na którego kazania przychodzili nawet luteranie. Z kolei o. Rafał Morowicz, archiwista, był założycielem wielkiej biblioteki, która liczyła ponad 4000 woluminów. Skąd więc takie złe zdanie o zakonnikach? Głownie z niemieckiej historiografii.
Książki za oknem
Reklama
Doktor Stawiski przedstawił bogatą w szczegóły opowieść o codziennym życiu zakonników. Słuchacze dowiedzieli się, skąd pochodzili, jakie mieli wykształcenie, gdzie stał ich ogród, a gdzie browar (ten ostatni mniej więcej tam, gdzie dziś jest planetarium). Dla wszystkich było jasne, po jakie smakołyki przybywali do toruńskiego klasztoru bracia z Przasnysza.
Nie zabrakło także dramatycznych opowieści ze schyłkowych lat działania bernardynów w Toruniu. Z licznej rodziny zakonnej zostało ich pięciu, wojska francuskie zamieniły kościół i klasztor na magazyn, a ojcowie wkrótce musieli przygotować „Inwentarz książek wyrzuconych przez okno przez francuskie wojska”. W 1813 r. klasztor został ostrzelany, a kościół rozgrabiony. Po 1815 r. gwardian zapisał w kronice, że pruscy żołnierze wchodzili do kościoła przez dziury w murze i wyrywali drewno z podłogi, żeby napalić w koszarach. Sześć lat później król pruski ogłosił kasatę zakonu, klasztor został zburzony. O mały włos stałoby się to także z kościołem, na szczęście dom modlitwy był potrzebny w parafii św. Wawrzyńca, która utraciła swoją świątynię.
Rozgrzana wyobraźnia
Fascynująca opowieść wywołała wiele pytań. Czy mężczyźni wnosili posag, tak jak przyszłe zakonnice? Okazuje się, że nie, za to postulanci pochodzenia chłopskiego mogli zostać kaznodziejami (nie otrzymywali wysokich funkcji w zakonie, ale nikt im nie bronił głosić Słowa Bożego), a ci wywodzący się ze szlachty mogli zostać braćmi laikami, wykonującymi prace fizyczne (na przykład warzenie piwa). Czy ojcowie mieli wyznaczoną jakąś przestrzeń modlitwy tylko dla siebie, chór zakonny? Nie – w kościele Mariackim w ogóle nie było przestrzeni klauzurowej, a ojcowie mieli do dyspozycji zarówno ołtarz główny, jak i boczne. Czy da się odzyskać część wielkiej biblioteki? Gdzie się podziały relikwie świętych bernardyńskich?
Jak się okazuje, aby opowiadać o stu latach posługi, nie wystarczy jedno, nawet bardzo ciekawe spotkanie.