Hejt to słowo, które wypowiadamy dziś z dużą swobodą i słyszymy w wielu codziennych sytuacjach. Choć najgłośniej wybrzmiewa w sieci, jego źródła sięgają znacznie głębiej, tam, gdzie młody człowiek czuje się oceniany albo porównywany. A wszystko zaczyna się dużo wcześniej, niż nam się wydaje.
W domu
Tym, co najbardziej boli, jest fakt, że korzenie hejtu bywają obecne w naszych domach w codziennych słowach i gestach, które miały wychowywać, a niekiedy ranią. I właśnie w tych miejscach, które powinny być dla dziecka najbezpieczniejsze, zaczyna się cichy ból niezrozumienia i odrzucenia. Bo żadna kampania nie zastąpi żywej relacji, tej, w której młody człowiek czuje się przyjęty i wysłuchany. Najpierw w domu, potem w szkole, a dopiero później w świecie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Za nami zakończenie roku szkolnego i mam cichą nadzieję, że twoje dziecko, twoi wnuk lub wnuczka nie usłyszeli pytania: „dlaczego 3, a nie 5?”. Z jakiego powodu wspominam o tym właśnie teraz? Ponieważ od jakiegoś czasu w konsultacjach towarzyszy mi pewien ojciec nastolatka. Często mówił o trudnej i, niestety, coraz słabszej relacji z dorastającym synem. Próbował ją odbudować przez wspólne pasje, zwłaszcza sport, który sam kocha. Proponował synowi grę w koszykówkę, siatkówkę, wspólne wyjścia na mecze. Syn zwykle odmawiał, a jeśli już grał, to bez większego zaangażowania i radości, że gra z tatą, który chce z nim spędzać czas.
Reklama
Co ciekawe, ten sam chłopiec z nieukrywanym entuzjazmem przyjmował zaproszenia do gry ze strony wujka. Tata był zdezorientowany, smutny, a nawet lekko zazdrosny. Szukał przyczyny. Ja również nie rozumiałam tej sytuacji, aż do ostatniej naszej rozmowy, kiedy ojciec podzielił się słowami, które usłyszał od syna: „tato, jesteś moim największym hejterem!”. W tych słowach były złość, żal, ale też ogromny smutek. Moim zdaniem, były jeszcze ogromna odwaga i pewna forma desperacji, by w końcu powiedzieć ojcu, co czuje i myśli. Dla taty to był moment przełomowy. Nie zareagował gniewem, nie tłumaczył się, nie uciekł w obronę. Zamilkł i, jak sam powiedział, zaczął myśleć nad tym, co usłyszał. I właśnie dzięki temu podczas ostatniej konsultacji udało się dotrzeć do źródła tej niechęci, którą syn okazywał wobec wspólnego spędzania czasu z ojcem i słabnącej coraz bardziej relacji. Tata zaczął przypominać sobie sytuacje i komentarze, które wcześniej wydawały mu się „normalne” lub „motywujące”, a które kierował do syna: „dlaczego tylko trójka? Nie stać cię na piątkę?”, „jesteś za wolny”, „nie możesz lepiej?”. Podczas tamtego spotkania zrozumiał, że słowa, które miały zachęcać, w rzeczywistości stawały się źródłem wstydu, bólu i poczucia bycia niewystarczającym. I to właśnie ten ból odgradzał jego syna od bliskości.
Co teraz?
A co ty byś zrobił, gdybyś usłyszał od własnego dziecka: „jesteś moim największym hejterem”? Pozwól, że nie udzielę swojej odpowiedzi wprost i rozwinę ten temat w kilku następnych zdaniach, by pokazać, gdzie tak naprawdę hejt może mieć swoje korzenie.
Podczas warsztatów Pozytywnej Dyscypliny mówię często, że każdy człowiek, tym bardziej dziecko i nastolatek, nosi w sobie pragnienie bycia widzianym i przyjętym w swojej wartości. Gdy dziecko czuje, że jego wartość zależy od wyników, np. szkolnych lub na boisku sportowym, szybko nabiera przekonania, że „nie jest wystarczające”. Z czasem ten brak bezwarunkowej akceptacji może się przerodzić w głęboki wewnętrzny ból, który może być odebrany właśnie jako... hejt.
Tata tego chłopca nie chciał go ranić. Przeciwnie, kochał go i chciał dla niego „więcej”. Ale miłość bez akceptacji traci swój wychowawczy sens. Młody człowiek potrzebuje być najpierw przyjęty takim, jaki jest, zanim będzie gotów się rozwijać.
Co możemy zrobić, żeby nasze dzieci i nastolatki nie czuły się hejtowane właśnie przez nas, dorosłych, którzy je kochają? To pytanie warto sobie postawić nie po to, żeby się obwiniać, ale żeby się zatrzymać i przyjrzeć temu, jak mówimy, jak reagujemy, co naprawdę przekazujemy naszym dzieciom w codziennych rozmowach, czasem między kęsem bułki a łykiem herbaty.
Po pierwsze: liczy się relacja, nie wyniki.
Reklama
W wychowaniu, tak jak w sporcie, łatwo dać się ponieść potrzebie osiągania dobrych i bardzo dobrych wyników. One, oczywiście, mają znaczenie, ale nie są ważniejsze niż więź, którą budujemy z dzieckiem.
Chłopiec z mojej historii chętniej spędzał czas z wujkiem nie dlatego, że ten miał lepsze pomysły na zabawę. On po prostu czuł się przy wujku bezpieczny, wolny od presji i oceniania. Wujek nie komentował błędów, nie oczekiwał więcej niż to, co było możliwe „tu i teraz”. Po prostu był.
Tata, mimo najlepszych intencji, długo nie widział, jak bardzo klimat relacji wpływa na otwartość dziecka. Bo dzieci są jak kwiaty: rozkwitają nie pod presją, tylko w cieple i akceptacji. Dobra relacja nie potrzebuje wielkich gestów.
Czasem wystarczy spokojne „chodź, pograjmy”, bez warunków, bez korekty, bez ukrytego celu. I to właśnie takie momenty, w których jesteśmy dla dziecka w pełni obecni, bez ocen i oczekiwań, zostają z nim na lata. To one budują zaufanie i pomagają dziecku wracać do domu nie dlatego, że musi, ale dlatego, że chce.
Po drugie: miej odwagę słuchać, nawet jeśli to trudne.
Zgodzisz się chyba ze mną, że słowa mają ogromną moc. Mogą budować albo rujnować. Wzmacniać albo podcinać skrzydła. Zbliżać albo oddalać. To, co mówimy i jak mówimy, zapisuje się w sercach naszych dzieci głębiej, niż czasem jesteśmy w stanie sobie wyobrazić.
Reklama
Dla taty z mojej historii słowa: „tato, jesteś moim największym hejterem”, były jak przebudzenie. Cudowne jest to, że nie zareagował impulsywnie, nie próbował się bronić ani bagatelizować słów syna. Zamilkł, a cisza, którą wtedy wybrał, była mądrzejsza niż tysiąc reakcji. Pozwolił sobie na refleksję... i to właśnie ta wewnętrzna pauza stała się początkiem zmiany. To, co wydarzyło się później, nie było już analizą zachowania syna i tak często stawianym przez nas pytaniem „dlaczego?”, ale szczerą próbą zrozumienia siebie samego, jako ojca, który chce dobrze, ale czasem popełnia błędy.
Bo słuchanie to nie tylko grzeczne milczenie, gdy druga osoba mówi. To coś znacznie głębszego. To rezygnacja z potrzeby bycia „tym, który ma rację”.
To gotowość, by zobaczyć, że nasze dobre intencje mogą czasem prowadzić do złych skutków. To odwaga, by uznać, że moje słowa, choć wypowiedziane z troski, mogły ranić. I właśnie ta odwaga staje się przestrzenią, w której może wydarzyć się coś ważnego. Przestrzenią, w której zamiast mówić: „nie przesadzaj, przecież cię kocham”, uczymy się mówić: „nie wiedziałem, że cię to tak bolało. Dziękuję, że mi to powiedziałeś”.
To nie jest łatwe, ale z drugiej strony jest bardzo piękne. Bo kiedy dziecko widzi, że dorosły naprawdę słucha, a nie tylko czeka lub oczekuje, wtedy może zacząć wierzyć, iż jego głos się liczy. A z tego rodzi się zaufanie. I relacja, która leczy.
W Pozytywnej Dyscyplinie mówimy, że za każdym trudnym zachowaniem kryje się niezaspokojona potrzeba. A ja dodałabym: za trudnymi słowami często stoi pragnienie, by wreszcie zostać usłyszanym.
Jako rodzice, dziadkowie, nauczyciele jesteśmy zaproszeni do tworzenia relacji, w których młodzi czują się kochani, a nie oceniani. Widziani, a nie porównywani.
Bo hejt nie zawsze zaczyna się od złości – czasem zaczyna się od presji lub zbyt dużych oczekiwań. Ale tak jak został zasiany, może zostać zastąpiony słowami, które leczą. Miłością, która nie rani, lecz buduje.
Autorka jest certyfikowanym edukatorem Pozytywnej Dyscypliny.