Aneta Nawrot: Naprawdę nigdy Pan nie miał tzw. kryzysu wiary? Nigdy Pan nie zwątpił?
Jan Pietrzak: Nigdy. Miałem jednak takie momenty w życiu, kiedy musiałem udawać, że nie wierzę. Tak, nie zawsze było łatwo. Byłem wystawiany na próby... Ale to mnie wzmacniało. Z perspektywy lat widzę, że – dzięki Bogu – właśnie ta silna wiara pozwoliła mi z tych prób wyjść zwycięsko.
To znaczy...
Pierwsza, chyba taka najbardziej bolesna próba pojawiła się, kiedy miałem zaledwie 5 lat. Na świat przyszedłem w 1937 r., miałem więc 2 lata, kiedy wybuchła II wojna światowa. Niewiele wówczas rozumiałem, ale pamiętam, jak mama uczyła mnie „paciorka”. Modliłem się jakoś po swojemu, ale się modliłem. Wśród ruin zniszczonej Warszawy... Tak jak umiałem, po dziecinnemu. Modliłem się nawet wówczas, kiedy – jako 5-letni chłopczyk – dowiedziałem się, że mojego ojca zamordowali Niemcy. To było dla mnie i mojej mamy traumatyczne przeżycie, ale modliłem się „za tatę”. Wierzyłem, że mimo iż go z nami nie ma fizycznie, to dzięki modlitwie jest obok przez cały czas.
Pomóż w rozwoju naszego portalu



