Niejeden grzesznik od czasu do czasu przypomina sobie o obowiązku spowiedzi. Po prostu chce zrzucić z duszy grzechy, które go przygniatają. Bo nie pomoże drapanie, gdy gryzie sumienie.
Alojzy postanowił, że po kilkuletniej przerwie pójdzie do kościoła i oczyści swoje "konto", na którym ma niejedno. Tak więc ostatnio udał się do świątyni, uklęknął przed konfesjonałem i rzekł:
- Ojcze duchowny byłem bezsilny wobec swojej słabej woli i z rozkoszą oddawałem się rozpuście. Straciłem kontrolę nad swoim postępowaniem i wpadłem po uszy w bagno
moralne. Dopóki miałem pieniądze, to używałem życia. Chciałem tylko brać, a nie dawać, bo opanował mnie wygodny egoizm. Chociaż wzrok mam jeszcze doskonały, nie widziałem drugiego człowieka,
gdyż byłem zaślepiony właśnie tym egoizmem. Mój niedosyt i zachłanność zbliżały mnie do bliźniego tylko po to, by go do końca wykorzystać. Pasjonowała mnie też jazda na bliźnich. Na niektórych
udało mi się "przejechać". Jednak pewnego razu nie mogłem uniknąć kolizji i wpadłem na... paragraf. Kosztowało mnie to dwa lata więzienia. W zakładzie karnym nie nauczono mnie prasować,
ale gdy wyszedłem na wolność - znowu zacząłem robić świetne "kanty". Dziwiłem się nawet niektórym ludziom, że mają wrodzony wstręt do zła. Bo dla mnie zło dawało się z przyjemnością konsumować.
I do pewnego czasu dobrze go trawiłem. Ojcze, ja z krwi, której nie przelewałem i kości, będącej czasem kością niezgody, wybacz mi za żółć niecenzuralnych słów
oraz za zapomnienie tego, że łza bliźniego ma na imię Ból. Wybacz mi też słabość jutra, bo choć wierzę w Boga, nie wierzę w siebie.
Po otrzymaniu rozgrzeszenia poczuł się jakby wyrosły mu skrzydła. Czy jednak sam sobie tych skrzydeł po czasie nie przyciął - nie wiem. Mam nadzieję, że nie, chociaż niejeden przed spowiedzią ma moralnego
"kaca", a po spowiedzi na ścieżkę grzechu wraca.
Pomóż w rozwoju naszego portalu