IRENA ŚWIERDZEWSKA: - Czy trudno jest być katolikiem w Pani środowisku pracy?
EWA HEINE: - Nie jest prosto odpowiedzieć
jednoznacznie na to pytanie. W ciągu 25 lat mojej pracy w radiu sytuacja
polityczna w Polsce przeszła ogromną transformację. Zaczęłam pracę
w audycji Muzyka i aktualności. Było to dla mnie wielkim szczęściem,
ponieważ w tej redakcji pracowali chyba najlepsi dziennikarze Polskiego
Radia. Przeszłam dobrą szkołę w sensie warsztatu. Najważniejsza była
wytrwałość, należało wiedzieć, czego się chce.
Pamiętam, jak pewnego dnia na początku mojej pracy wezwał
mnie szef i spytał, czy muszę "w niedzielę chodzić do kościoła na
sumę?". Zrozumiałam, że ktoś mnie widywał w kościele, że potem rozmawiano
o mnie. Odpowiedziałam, że "nie muszę chodzić na sumę, ponieważ chodzę
na godzinę dziesiątą". Uświadomiłam sobie po raz pierwszy, że katolicki
światopogląd może być problemem. Nigdy przedtem ani potem nie ukrywałam
swojej wiary ani też jej nie manifestowałam. Nie nosiłam na zewnątrz
krzyża czy symboli, które mnie wyróżniały jako katolika w moim środowisku.
Rzadko manifestuję moją wiarę na antenie. Może przez
dobór rozmówców - chociaż nie stronię od osób, które myślą inaczej,
ale robią coś ważnego, o czym trzeba mówić w Programie Pierwszym
Polskiego Radia, i których twórczość zaznacza się w kulturze naszego
kraju czy na świecie.
- Wspomniała Pani, że lata Pani pracy w Polskim Radiu przypadły na czas politycznej transformacji. Czy praca w mediach była łatwiejsza przed rokiem 1989?
- W pewnym sensie było łatwiej. Cenzor przejmował
odpowiedzialność za materiał, który ukazał się na antenie. Cenzorzy
rzadko ingerowali w tematy religijne.
W 1978 r. Muzykę i aktualności zmieniono na audycję Tu
jedynka. Program ten pokazywał złe strony "Zachodu". Nie występowałam
wówczas na antenie. Było to karą za przygotowanie audycji, którą
zrobiłam wbrew ówczesnemu dyrektorowi. Zajmowałam się tłumaczeniem
artykułów z gazet obcojęzycznych. Materiałów dostarczał L´Unita,
organ włoskiej partii komunistycznej. Tłumaczyłam też ogłoszenia
z Herald Tribune - była to amerykańska gazeta wydawana w Europie.
Najwspanialszym okresem w mojej pracy był czas pierwszego
zrywu "Solidarności" od jesieni 1980 r. do grudnia 1981 r. Zapanował
entuzjazm, który dodawał nam skrzydeł do działania. Wówczas spotkałam
ks. Jana Twardowskiego i oczywiście zaprosiłam go do mikrofonu.
- W latach 70. trafiła Pani do środowiska twórców...
- W 1978 r. podczas niedzielnej Mszy św. w kościele św. Anny usłyszałam ogłoszenie, że powstaje środowisko twórców zrzeszające pisarzy, aktorów, plastyków i dziennikarzy. Poszłam na pierwsze spotkanie. Było nas tak mało, że mieściliśmy się w niedużym mieszkaniu ks. Wiesława Niewęgłowskiego w wieży przy kościele św. Anny. Wtedy poznałam m.in. Annę Kamieńską. Przynależność do tej grupy była dla mnie gwarantem bezpieczeństwa. Myślałam, że jeśli wydarzy się w moim życiu coś złego, to będę mogła liczyć na pomocną dłoń. Nie doszło do takiej sytuacji, w której chciano by mnie za mój katolicyzm wyrzucić z pracy. Zdarzyło się jednak, że miałam dość poważne kłopoty z powodu swojego światopoglądu. Dzięki pomocy ks. Niewęgłowskiego udało mi się wyjść z opresji.
- W minionym roku otrzymała Pani za swoją pracę medal " 200 lat diecezji warszawskiej" od Prymasa Polski kard. Józefa Glempa...
- W gronie innych uhonorowanych otrzymałam medal za zasługi dla diecezji warszawskiej. Odznaczenie było dla mnie zaskoczeniem i jednocześnie wielką radością. Wspominam tamto wydarzenie jako jedną z najszczęśliwszych chwil w moim życiu. Ważniejszą od niej było tylko spotkanie z Ojcem Świętym przed kilku tygodniami. Miałam możliwość być przy nim i powiedzieć mu to, co chciałam. Ojciec Święty wysłuchał mnie i pobłogosławił.
- Było to podczas Jubileuszu Dziennikarzy w Rzymie...
- Kiedy dowiedziałam się kilka godzin przed przybyciem Ojca Świętego do Auli Pawła VI, że znajdę się przy jego fotelu, trudno mi było opanować wzruszenie. Gwardziści pytali mnie, co się stało. Odpowiadałam, że są to łzy szczęścia. Spotkanie z Ojcem Świętym w Auli Pawła VI było kulminacyjnym punktem obchodów Jubileuszu Dziennikarzy. Poprzedził je trzydniowy kongres, na który złożyły się referaty osób duchownych i świeckich. Niestety, środowisko polskich dziennikarzy nie było dobrze poinformowane o tym spotkaniu, a tym samym nielicznie reprezentowane. W mediach nie było też informacji po fakcie. Uważam, że obchody Jubileuszu Dziennikarzy zostały zlekceważone.
- Jakie przesłanie przywiozła Pani z obchodów Jubileuszu Dziennikarzy, ze spotkania z Ojcem Świętym?
- Wróciłam z Rzymu z pozytywną energią, którą trudno jest określić słowami. Uświadomiłam sobie, że muszę dać świadectwo o tym, co się działo podczas pielgrzymki. Poznałam tam wielu ciekawych ludzi. Postanowiłam zrobić audycję radiową z ich udziałem. Dla mnie przesłaniem Jubileuszu Dziennikarzy są słowa, aby służyć Prawdzie.
- Czy teraz, w czasach wolności słowa, służba prawdzie jest trudna?
- Oczywiście. Nie zawsze kłamstwo widać od razu.
Bardzo trudno jest przeprowadzić selekcję, co jest dobrem, a co złem,
co prawdą, a co kłamstwem. Dziennikarstwo to zawód realizowany w
pośpiechu. Informacja musi być podana szybko. W przypadku dzienników
czy bieżących serwisów informacyjnych nie ma czasu na zastanawianie
się. Przy publicystyce materiał trzeba poddać analizie, aby nie zostać
wciągniętym w grę kłamstwa. Dotyczy to i nadawcy, i odbiorcy. Często
kłamstwo jest bogate, kolorowe, wybija się ponad prawdę, która jest
przy nim uboga i szara. Media mogą serwować to, co chcą, podawać
informacje wyselekcjonowane. Odbiorca nie wie, kiedy następuje manipulacja.
Pamiętam sytuację sprzed kilku laty, kiedy Prymas Glemp wybierał
się do Rzymu. Zaproponowałam, że pójdę do saloniku dla VIP-ów i nagram
jego wypowiedź. Zgodę otrzymałam, pod warunkiem, że wyemitowany będzie
lapsus, który być może popełni Prymas. Oczywiście nie poszłam wówczas
na tę krótką konferencję prasową.
Uważam, że na kłamstwo należy reagować: ujawniać je,
protestować. Odbiorcy mogą pisać listy do redakcji. W obronie prawdy
powinien występować każdy. Pamiętam wydarzenie z ostatnich dni. Na
spotkaniu ze znanym obcym pisarzem zabrał głos polski poeta, związany
dawniej mocno ze środowiskiem katolickim. Wystąpił z krytyką Ojca
Świętego, ośmieszał polski katolicyzm. Wielką radością była dla mnie
postawa pisarza-gościa. Bardzo umiejętnie odwrócił całą sprawę i
złagodził przykre wrażenie. Myślę, że należy w życiu liczyć na to,
że jesteśmy otoczeni ludźmi, którzy też służą prawdzie, chociaż nie
zawsze deklarują, że są katolikami.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu