Ogłoszenie - de facto - choć nie de iure - bojkotu mediów publicznych przez kolejnego medialnego celebrytę (tym razem Seweryna Blumsztajna, weterana "Gazety Wyborczej", choć akurat nazwisko i miejsce zatrudnienia nie są tu najważniejsze) - mogłoby smucić. Bo każda nieobecność ważnego komentatora - i celebryty - w debacie publicznej musi być przykre, smucić i zachęcać do wyjaśnienia. Tyle, że okoliczności akurat tego ogłoszenia („nie będę już występował w żadnych ?publicznych mediach, podjąłem decyzję”) są bardziej skomplikowane, niż chciałby cytowany bohater i wyraźnie osłabiają tę deklarację.
Wielu z tych, którym nie podobają się zmiany w mediach, osobliwie publicznych, wcześniej nie zauważali, lub nie chcieli widzieć jednostronnego przekazu mediów publicznych. Nie przeszkadzało im, że zapraszani są przede wszystkim adoratorzy poprzedniego rządu, że poglądy krytyczne były marginalizowane, że głos dotychczasowej opozycji, uważany za niesłuszny, był nieobecny lub zagłuszany, że w medialnych dyskusjach nie zachowywano żadnych proporcji, czyli nie trzymano się i standardów i zwykłej przyzwoitości.
Ogłaszający bojkot mediów publicznych z powodu rzekomego dławienia wolności słowa zdają się nie mieć wstydu. Odchodząc ( bojkotując ), oświadczając itd., myślą, że przeciętny Polak ma krótką pamięć, zapomniał (lub nie dostrzegał), że był przez lata dezinformowany, agitowany, oszukiwany, oszwabiany, że nikt przez lata nie zawracał sobie głowy medialnymi standardami. Miejmy nadzieje, graniczącą z pewnością, że zauważył. I tego się trzymajmy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu