Znam człowieka, który w młodości uwielbiał robić przy różnych okazjach prezenty swoim domownikom. Zawsze były one praktyczne, czasem aż do bólu. Miał bowiem zasadę nie wydawać pieniędzy na
to, o czym mawiał: „Z tego chleba nie będzie”. A osąd z czego będzie chleb, a z czego nie, należał wyłącznie do niego.
Któregoś razu kupił upominek dla swojej żony z okazji Dnia Kobiet. Jako że sam był palaczem sprezentował jej kryształową popielniczkę. Mniejsza o to, że nigdy nie miała w ustach
papierosa. Zadowolony z siebie złożył życzenia i wręczył paczuszkę, zapewniając, że to, co w niej jest, na pewno się i spodoba i przyda w domu.
Gdy żona oniemiała ze zdziwienia takim upominkiem, on jakby nic wyjął papierosa i zapalił, strząsając popiół do nowego kryształu. Bo, choć prezent był dla żony, to przecież w małżeństwie
wszystko jest wspólne.
Jakoś mi ta historia pasuje do niektórych owoców styczniowej wizyty głowy naszego państwa w USA. Pierwszym jej celem było zapewne szlifowanie języka - tak to przynajmniej pokazywały
kamery. Na marginesie podziwiam zapał do nauki i to w czasie, gdy większość uczniów już sobie odpuściła, bo oceny w szkołach były wystawione. Ale i jeszcze
większy zapał do nauki miał szef rządu, bo angielski ćwiczył przed kamerami nawet w szpitalu.
Przy okazji turnusu językowego spodziewaliśmy się jednak, że Amerykanie, jak to na nich przystało, nie wypuszczą sojusznika z pustymi rękami. I nie wypuścili. Polacy dostali
obietnicę przekazania sześciu samolotów transportowych dla naszego wojska i wyasygnowania na ich remont w amerykańskich firmach sześćdziesięciu sześciu milionów dolarów. To aż 2,37%
sumy, jaką Kongres USA przeznacza corocznie na pomoc dla zaledwie ośmiokrotnie mniejszego Izraela.
Niezależni specjaliści zastanawiają się, po co nam aż tyle i aż tak starych samolotów, w dodatku w 2005 r., gdy misja w Iraku ma się zakończyć. Jednak
na amerykańskiej „osi zła” jest jeszcze parę krajów, w których przydadzą się polscy żołnierze i dobrze, żeby tam latali na własny koszt, a nie jak dotychczas,
żeby ich trzeba było wozić. Maszyny są wprawdzie stare, ponad trzydziestoletnie, ale przecież wystarczy, żeby doleciały w jedną stronę. A jak któryś nie spadnie, to się go podremontuje
w amerykańskich zakładach już za polskie pieniądze, zresztą trzykrotnie większe od wartości darowizny.
Widać, że z tego będzie chleb. Tyle, że za wielką wodą.
Pomóż w rozwoju naszego portalu