Pasją do górskich wędrówek bp Adam Śmigielski SDB porywał jeszcze
w czasach seminaryjnych, opowiada ks. Kazimierz Rapacz. Z chwilą
jego przybycia jako nowego profesora egzegezy Pisma Świętego, języka
hebrajskiego i greckiego, wakacje stały się okazją do wspólnych wypraw
w najpiękniejsze zakątki polskich gór: Bieszczad, Beskidów i Tatr,
wspomina ks. Rapacz. Już wówczas Ksiądz Profesor umiał zapalić alumnów
Salezjańskiego Seminarium do odkrywania piękna górskich szczytów. "
Pamiętam dobrze - wspomina ks. Rapacz - że był pierwszym, który wdziewał
buty turysty, wkładał plecak z najpotrzebniejszymi na wyprawę przyborami
i nie zapominał zabrać ze sobą uśmiechu na twarzy i niespożytej energii,
której nam, młodym adeptom seminarium, najbardziej na takie wędrowanie
było trzeba. Przyznaję, że moje pierwsze kontakty z górami, ich umiłowanie
zawdzięczam właśnie swojemu profesorowi, obecnemu biskupowi Śmigielskiemu.
Nie zawsze byliśmy w stanie mu dorównać, mówi ks. Rapacz. Chodził
raczej szybko. Jeżeli już zatrzymywał się na postój, rzadko się wtedy
posilał, najczęściej kontemplował i oglądał przecudne górskie widoki"
.
Miejscem, do którego szczególnie lubi wędrować sosnowiecki
Ordynariusz, jest sanktuarium Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych,
położone wysoko w Przełękowie, wśrod szczytów Beskidu Żywieckiego.
Z czasem współbracia salezjanie zaczęli nawet nazywać to sanktuarium
jego imieniem i nazwiskiem. Swoje wszystkie najbliższe sercu sprawy
przedkłada Matce Najświętszej, właśnie Przełękowskiej Wspomożycielce.
Innym miejscem bliskim sercu sosnowieckiego Biskupa stało
się Międzygórze, a właściwie Marianówka położona na stokach Śnieżnika.
Wybrał to miejsce dla swojej młodzieży, z którą jeszcze jako salezjański
Prowincjał we Wrocławiu chętnie odbywał dalekie górskie wyprawy.
Własnym autorytetem przypieczętował, a potemwspomagał budowę tego
domu, przez który przewijają się rokrocznie już nie dziesiątki, ale
setki młodych ludzi.
Można było księdza profesora Śmigielskiego spotkać w
Tatrach, gdzie z bliskimi przyjaciółmi, a nierzadko w samotności
lubił wędrować. "Kiedy wracałem z ministrantami z Lubina, bodaj z
Czarnego Stawu Gąsienicowego do Kuźnic, Doliną Jaworzynki, spotkaliśmy
Księdza Biskupa", wspomina ks. Rapacz. Resztę drogi odbyli uszczęśliwieni
chłopcy już z Księdzem Profesorem, który im obiecał dobre lody. I
tak się stało na zakopiańskich Krupówkach, gdzie ufundowane przez
niego lody były znakomite.
Osobny rozdział stanowią górskie wędrówki już z księdzem
biskupem Adamem Śmigielskim SDB podczas lat pełnienia przez niego
biskupiej posługi. "Miałem okazję kilkakrotnie wędrować z naszym
Ordynariuszem po tatrzańskich wierchach, szczytach Gorców, Beskidów,
czy pasmem Babiogórskim. Nie będzie w tym przesady, ale nic z tej
profesorskiej werwy nie stracił, mówi ks. Rapacz, jest urodzonym
góralem, chodzi szybko, jak za lat profesorskich w Krakowie. Gdy
zatrzymuje się, głośno wyraża podziw dla piękna okolicy, gór, dolin,
lasów i łąk. Kiedy dochodzimy do celu wędrówki, odnajduje dla siebie
chwilę wyciszenia. Wiem, że wtedy modli się na Różancu, robi to także
w czasie wędrówki. Pamięta o modlitwie Anioł Pański w każde południe",
opowiada ks. Rapacz.
W czasie wypraw górskich bardzo łatwo nawiązuje kontakt
z innymi turystami. Pozdrawia ich najczęściej słowami "Szczęść Boże"
. Nie zdarzyło się, żeby jakiś turysta nie odpowiedział mu na to
pozdrowienie. Wielu potem podejmowało rozmowę z biskupem, która nierzadko
kończyła się wspólnymi wspomnieniami. W związku z tymi rozmowami
Księdza Biskupa z turystami wiele razy dochodziło do zabawnych scen.
O wielu potem sosnowiecki Ordynariusz opowiadał spotykając się z
księżmi czy młodzieżą.
Tak było podczas wędrówki na Babią Górę. Droga wiodła
do Przełęczy Krowiarek poprzez szczyt do schroniska na Markowych
Szczawinach. Gdzieś już pod szczytem pokazała się młodzieńcza postać.
Jak się okazało był to student Politechniki rodem z Klucz. Już z
daleka poznał Księdza Biskupa, pozdrowił go i zagadnął. "Wie Ksiądz
Biskup, pamiętam jak kiedyś wspominał nam, że mała dziewczynka z
Żychcic poznała swego biskupa na górskim szlaku, kiedy wędrowała
ze swoimi rodzicami. I ja też bardzo chciałem spotkać Księdza Biskupa
w górach. Wczoraj spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i już nocą
wybrałem się na Babią Górę. Spełniło się moje pragnienie. Spotkałem
biskupa w górach. Więc z tej okazji stawiam ciepłą kawę". Niestety
kawy nie było, trzeba było dopiero przygotować ją na ogniu. Ale Ksiądz
Biskup obiecał młodziana odwiedzić w rodzinnej parafii.
Podczas te samej wędrówki, już w czasie schodzenia ze
szczytu Babiej Góry spotkaliśmy dwie mocno zmęczone dziewczyny idące
na szczyt od strony schroniska.
- Daleko jeszcze na szczyt? - zagadnęły.
- Niedaleko... tylko parę szczytów mniejszych trzeba
minąć. A skąd jesteście?
- Z Sosnowca-Zagórza, odpowiedziały.
- A z jakiej parafii?
Niestety, nie mogły sobie w tej chwili przypomnieć, z
jakiej pochodzą, więc mówię do nich: pewnie ze św. Joachima.
- No właśnie - odrzekły.
- No proszę, a swojego biskupa nie poznają, zażartował
Ordynariusz
- Matko Boska, biskup.... szepnęły na tyle głośno, że
można było usłyszeć
- Matką Boską to nie jestem..., ale proszę, pozdrówcie
swojego proboszcza.
Takich spotkań w górach było wiele. Któregoś dnia w drodze
na Luboń w Beskidzie Wyspowym, na którymś z przystanków wspomniał
ubiegłoroczną wyprawę i swego przyjaciela, który odganiając od siebie
kąśliwe komary nieustannie powtarzał głośno, jaki ja jestem głupi,
żeby na stare lata się tak męczyć idąc w góry. Akurat z Lubonia wracały
siostry serafitki, oczywiście w habitach. Ksiądz Biskup pozdrowił
je swoim zwyczajem "Szczęść Boże". Kiedy zatrzymały się odpowiadając
na pozdrowienie, zapytał je:
- A skąd siostry pochodzą ?
Kiedy odpowiedziały, że z Krakowa, a tu przyjechały do
krewnych na wypoczynek, jedna z nich, odważniejsza, powiada:
- Co prawda strój nie ten, ale głos to poznaję, bp. Adama
Śmigielskiego. Pozostałe siostry były całe w pąsach.
Biskup najczęściej nie planuje w domu dalekich wypraw
górskich. W ostatniej chwili - mówi ks. Rapacz - wybiera którąś z
dolin tatarzańskich i tak powoli pomysł zamienia się w prawdziwą
wyprawę górską. Tak było któregoś dnia, kiedy doszli do sanktuarium
Matki Bożej Królowej Tatr na Wiktorówkach. Tu dłużej można się było
pomodlić. A potem szli w górę na Rusinową Polanę.
Z bacówki, tak mocno związanej z babcią Kobylarczykową,
która tutaj przez całe lata częstowała turystów szklanką ciepłej
herbaty i z którą wiąże się owa opowiastka, jak nie poznała kard.
Karola Wojtyły, każąc mu najpierw przynieść ze źródła wiadro wody,
dochodziła miła woń gotowanej zyntycy i wyrabianych serów.
Ksiądz Biskup lubił wypić kubek zyntycy. Potem szedł
szlakiem, który zaprowadził na Gęsią Szyję. Choć było stromo, słońce
paliło niemiłosiernie, warto się było potrudzić. Widoki były przepiękne.
W drodze powrotnej Ksiądz Biskup pozdrowił grupę młodzieży, która
przybyła z Warszawy ze swoim proboszczem z kościoła Ojców Marianów.
Szybko rozpoznali w spotkanym turyście, biskupa. Byli ogromnie zdumieni,
że sosnowiecki Biskup kocha Tatry i lubi górskie wspinaczki. Uprosili
go o wspólną fotografię. Podczas górskich wędrówek nie pomija Ksiądz
Biskup żadnej okazji, aby rozmawiać z grupami młodych ludzi wędrujących
jak on po szczytach górskich. Chwila rozmowy szybko zamienia się
w radosny gwar w momencie, gdy młodzi odkrywają w swoim rozmówcy
szczere zainteresowanie przeżywaną przez nich radością przebywania
w przepięknych górach.
Warto wspomnieć dużą grupę dzieci i młodzieży, które
z siostrami zakonnymi przybyły z dalekiej lubelszczyzny na zgrupowanie
oazowe w Zakopanem. Były zaraz piękne śpiewy i "Alleluja, witamy
Cię", a na zakończenie, które odbyło się gdzieś na polanie w drodze
do Doliny Cichego, biskupie błogosławieństwo.
Wszystkie spotkania na górskich szlakach z sosnowieckim
Ordynariuszem odsłaniają serce pasterza diecezji, zawsze pogodne
i radosne, otwarte dla każdego, szczególnie zaś dla młodych. Kiedy
wędrujemy górskimi szlakami, może i my spotkamy Księdza Biskupa?
Pomóż w rozwoju naszego portalu