Reklama
Pszczoły, które nie żądlą? Czy to biblijna przepowiednia raju
czy ewenement przyrody? Ani jedno, ani drugie. W Woli Grzybowskiej
w pasiece dr. Andrzeja Zawilskiego można spacerować w krótkich spodenkach,
bez maski ochronnej. Pszczoły są tu łagodniejsze niż baranek i pracowitsze
niż... pszczoły i mrówki razem wzięte. I to też nie magia.
Kilkadziesiąt uli zajmuje część działki państwa Zawilskich.
Teren pielęgnuje sama natura. Tu wyrasta krzaczek, tam drzewo, sama
rozprzestrzenia się też miododajna trojeść amerykańska, której kwiaty
wyjątkowo chętnie odwiedzają pszczoły. W najodleglejszym od bramy
wejściowej zakątku działki stoi parterowy dom z przybudówką. W niej
dzieją się najważniejsze sprawy dla pasieki. Tu przyszły na świat
pszczoły łagodne i miodne. Są łagodniejsze niż baranek. - Wyjąłem
kiedyś z ula ramkę i przyniosłem do pokoju, aby pokazać gościom -
opowiada dr Zawilski. - Matka, która składała jaja nie przerwała
tej czynności ani na chwilę. Kiedy przychodzą studenci biorę pszczołę
do ręki i pokazuję jak wygląda. Żadna mnie nie użądli - mówi badacz
pszczół. Agresywna może stać się wtedy, kiedy ktoś podrażni ją sztucznie
np. dymem z palonego plastiku. Na pszczołę łagodną pan Zawilski czekał
bardzo długo. Hodowla trwała prawie 18 lat.
Wyposażenie laboratorium wygląda dość prosto. Mikroskop,
cieplarki, butla z dwutlenkiem węgla do usypiania pszczół, na stołach
pensetki, pojemniczki, naczynka. Część wyposażenia została podarowana
przez znajomych i nieznajomych pszczelarzy, wtedy, kiedy pan Zawilski,
jako zbyt dobrze zapowiadający się genetyk stracił pracę.
Pszczoły - moja miłość
Reklama
Najpierw były pszczoły, jeszcze przed pójściem do szkoły. -
Ojciec, absolwent SGGW był przyrodnikiem - opowiada pan Zawilski.
- Tematy przyrodnicze były w naszym domu wysoko cenione. W wieku
7 lat podjąłem decyzję, że pójdę na przyrodę. Przyszedł czas okupacji
niemieckiej. Obydwoje rodzice działali w konspiracji. Ojciec zginął
w 1942 r., mimo to mama cały czas działała w kontrwywiadzie. Po ojcu
zostały pszczoły. Nikt nie potrafił się nimi zająć, zacząłem się
im baczniej przyglądać. Najpierw w tajemnicy przed rodziną. Oni chodzili
na Mszę św. na godz. 9, ja na godz. 10. Dzięki temu miałem godzinę
tylko dla pszczół. Po ojcu zostały też czasopisma Pszczelarz Polski,
Pszczelnictwo i inne, w których się rozczytywałem. Rodzina załamywała
ręce: Kim on będzie? Chcieli, żebym miał inne zainteresowania. Mama
łagodziła wszelkie konflikty. W końcu rodzina zrozumiała, że nic
nie wskóra. Kiedy miałem 14 lat prowadziłem pasieki. W domach dziecka
przeprowadzałem kursy jak prowadzić pszczele ule. Nie pozwalano mi,
więc formalnie chodziłem z dziadkiem.
Pszczół nigdy nie zdradziłem. Na SGGW poszedłem dla pszczół.
Chociaż planowałem udać się na biologię na Uniwersytet Warszawski,
wybrałem SGGW, ponieważ tam można było być bezpośrednio przy pszczołach.
Nie zdobyłem większej wiedzy, ale znalazłem potwierdzenie tego, co
już wiedziałem - opowiada pan Zawilski. Potem była praca w Polskim
Związku Pszczelarskim na stanowisku inspektora do spraw hodowli,
doktorat na SGGW i kolejna praca w Instytucie Genetyki Zwierząt Polskiej
Akademii Nauk. To tej pracy dr Zawilski zawdzięcza solidną wiedzę
z dziedziny genetyki. Dzięki opiece jednego z profesorów, który spotykał
się z największymi światowymi autorytetami naukowymi, koordynował
badania największych polskich uczelni, a przy tym chętnie dzielił
się wiedzą, łatwiej było być na bieżąco w genetyce. - Zacząłem myśleć
w sposób matematyczny o genetyce - wspomina pan Zawilski. Skoro u
zwierzęcia można w hodowli myśleć o długości ucha, jakości węchu,
to u pszczół np. o tym, ile da miodu.
Chociaż w Polsce modne były wówczas hasła 300 proc. normy
nie wszystkim podobał się myślący doktorant. Skończyły się fundusze
na badania. - Gdybym chociaż otrzymał jedną dziesiątą tego, co pozostali
- marzył cicho. Odpowiadano głośno, że nawet tyle nie można, bo ONI
nie będą mieli pracy.
Zaczęło się już na początku lat 70. Wtedy to doszło do
likwidacji stacji badawczej w Bochni. Dr Zawilski sprawował opiekę
naukową nad placówką z ramienia PAN. Nie wszyscy w PAN-ie spostrzegli
się komu przydzielono stanowisko, tę decyzję oprotestowywano. W czasie
rozbiórki stacji dr Zawilski wypowiedział się na antenie polskiej
telewizji, że w stacji realizowany jest program, którego nie opracowano
ani na Wschodzie ani na Zachodzie. Po tym fakcie zaostrzono ataki
na osobę doktora.
Zdolnemu genetykowi próbowano też pozrywać kontakty z
innymi pszczelarzami, co się jednak nie udało. Pan Zawilski hołubiony
był w tym środowisku. Nawet w czasie, kiedy nie miał pracy, ani też
włożyć co do garnka, przyjeżdżali ludzie ze Związku Pszczelarskiego,
żeby pomóc przetrwać trudny okres. W zamian za to rewanżował się
poradnictwem, co czyni społecznie do dzisiaj.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ukojenie
Z wielkiej rozpaczy powstało laboratorium pod szkłem na prywatnej
działce w Woli Grzybowskiej. Znajomi ze Związku Pszczelarskiego przynosili
naprawione cieplarki, termostaty, które wcześniej instytucje usuwały
na złom. Założony został oblotnik dla pszczół. Wtedy na działce zaczęli
pojawiać się z chęcią niesienia pomocy panowie z MSW. Wkrótce laboratorium
zaczęło upadać.
Lepszą pomoc zaoferowali związkowcy pszczelarstwa z USA
oraz Turkowie. Dr Zawilski wybrał się do Turcji na początku lat 90.
Tam uskutecznił prace hodowlane. Udało się wyhodować nową ras pszczół
- Rododendronową.
Obok łagodności dr Zawilski jako drugą najważniejszą
cechę pszczół wysunął miodność. Dlatego odmiana "Nova" wyhodowana
w Polsce bardzo intensywnie pracuje - nosi pyłek do ula obracając
z pożytkiem w ciągu dnia częściej niż zwykle robią to pszczoły. Potrafi
szybko zmobilizować do lotu inne zbieraczki. Poza tym jest bardzo
oszczędna. Zwykle w ciągu roku rodzina pszczela zjada ok. 100 kg
miodu np. na wychów czerwi, na loty. Jeśli zaoszczędzi 20-30 kg,
to można już mówić o obfitym zbiorze. "Nova" zjada znacznie mniej.
Co w ulu słychać
W obecnym laboratorium dr. Zawilskiego trudno znaleźć siatkę
chroniącą przed pszczołami. Kilka dyżurnych jednak jest, gdyby przyjechali
goście czy studenci. Przed wycieczką, z myślą o gościach, pan Zawilski
rozpala podkurzacz. Dzięki temu można zajrzeć do ula nawet pszczół
żądlących. - Dym odbierają jako sygnał niebezpieczeństwa. Aby zmobilizować
siły biegną do jedzenia. Kiedy się najedzą, są ciężkie i niezdolne
do zaatakowania - opowiada pan Zawilski. W ulu ramki ułożone są w
ściśle określonej odległości i plastrem do środka. - Nieprzestrzeganie
tych zasad grozi zakitowaniem ramek, których nie można potem wyjąć
- wyjaśnia dr Zawilski. Na wyjętej ramce pszczoły pracują nieprzerwanie.
Na obrzeżach ramki widać ciemno-żółtą i bardzo gęstą maź - tak wygląda
pszczeli kit. Na samej sieci ramki mnóstwo komórek. Pogłębione służą
do odkładania miodu. W innych, tzw. matecznikach, pszczoły wybudowały
specjalne miseczki, w których składają jaja.
- W tych wylęgają się matki - opowiada dr Zawilski. Rasa
na matkę karmiona jest inaczej - cały czas jako pokarm otrzymuje
mleczko, zaś zwykła pszczoła tylko przez pierwsze trzy dni, potem
otrzymuje miodowo-pyłkową papkę. Pszczoły żyją w gniazdach. W miarę
rozwoju pszczelej rodziny gniazdo powiększane jest przez budowę nowych
plastrów. W dziuplach pszczoły również budują plastry. Sześciokątne
komórki powstają pionowo od góry do dołu. Bywa, że w starych dziuplach
nagromadzone jest nawet do 150 kg miodu.
Przykładając gumowy wężyk jednym końcem do ucha, a drugim
do pszczelego domku można usłyszeć o czym mówią pszczoły. Jednak
żeby zrozumieć ich język trzeba być wytrawnym pszczelarzem. - Po
szumie pszczół można rozpoznać stan rodziny pszczelej - opowiada
pan Zawilski. Kiedy matka znajduje się w ulu, wówczas dźwięk jest
krótki, mocny i szybko zanika. Pod nieobecność matki dźwięk jest
bardziej szeleszczący, niemal płaczliwy, wydłużający się w czasie.
Pszczoły głodne szeleszczą jak zeschnięte liście, najedzone wydają
dźwięk krótszy, mocny i intensywny. - Nie sprawia mi też trudności
określenie, jak daleko od lecących pszczół jest wziątek, a więc pyłek
i nektar kwiatowy - wyjaśnia dr Zawilski.
Interesująca jest obserwacja w jaki sposób szukają miejsca
na gniazdo. Siadają na gałęzi i potem rozpoczyna się taniec zwiadowczyń.
Następnie rozlatują się w poszukiwaniach miejsca na gniazdo. Potem
każda wraca i przedstawia swoje propozycje. Dotąd tańczą i mobilizują
następne dopóki jednomyślnie nie uzgodnią kierunku.
Piątka z organizacji
Słuchając opowieści dr. Zawilskiego o organizacji pracy w ulu,
wydaje się, że wiele można się od pszczół nauczyć. Praca pszczół
uzależniona jest od potrzeb rodziny pszczelej, ale też od możliwości
fizjologicznych pszczół, która zmienia się wraz z wiekiem. Pszczoła
po wyjściu z komórki przez trzy dni najada się, aby uzyskać siły
do pracy. Potem zabiera się do czyszczenia komórek w plastrze. Robi
to bardzo dokładnie, do niedoczyszczonych komórek pszczoły nie naleją
miodu. Następną czynnością jest powlekanie balsamem, a więc specjalną
frakcją pszczelego kitu, która posiada właściwości lecznicze. Tak
przygotowane komórki świecą się niczym lustro. Do tak wyczyszczonych
komórek matka gotowa jest złożyć jajo. Po 3 dniach z jaj wylęgają
się larwy. Niesamowite tempo wzrostu powoduje, że w ciągu 5 dni potrafią
zwiększyć objętość prawie 1,5 tys. razy, zaś matka nawet 3 tysiące
razy. Kiedy pszczoła przyjmuje papkę pyłkowo-miodową rozwijają się
gruczoły głowowe wydzielające mleczko pszczele. Nim karmione są młode
rasy. Po etapie "karmicielek" pszczoły stają się "woszczarkami".
Teraz dbają o budowanie komórek woskowych układających się w plastry.
Następny etap to "wartowniczki" strzegące wylotu gniazda. W razie
niebezpieczeństwa werbują za pomocą tańca inne pszczoły obrończynie.
Wykonanie działalności ulowej pozwala im przejść do wyższego poziomu
- działalności lotnej. Będą wówczas przynosiły pyłek, wodę, nektar,
do substancji z pączków drzew i kory drzew dodają swoją wydzielinę
i powstaje propolis. Propolis służy m.in. do zatykania zbędnych
otworów ula i dezynfekowania go. Tak zabezpieczają się
przed zimą. -
U pszczół jest wysoka specjalizacja w organizacji pracy,
ale jeśli w rodzinie pszczelej zaistnieje niebezpieczeństwo, np.
człowiek albo niedźwiedź złamie plaster, a brakuje pszczół woszczarek,
wówczas inne najbliższe im wiekowo zaczynają się odżywiać w sposób
zapewniający wydzielanie wosku. W ten sposób zastępowane są w pracy
nie tylko woszczarki.
- Jeśli będzie więcej pszczół, będzie też więcej ludzi
- stwierdza dr Zawilski. I nie ma w tym przesady. Pszczoły istnieją
odkąd pojawiły się kolorowe kwiaty. Dzięki zapylaniu przez nich kwiatów
zbieramy owoce na niektórych drzewach. W ten sposób utrzymany zostaje
stan równowagi biocenotycznej, którego nie wolno naruszać. I pewnie
ważniejsze od miodu jest utrzymanie przez pszczoły harmonii w przyrodzie.