Słońce, plaże, palmy... I w ciągu kilku minut prawie nieznane zjawisko, niemal nieznane słowo. 160 tys. ofiar, ogrom zniszczenia... Dołączamy naszą głośną modlitwę do 3 minut „europejskiego” milczenia, wyrażamy współczucie, pomagamy, na ile nas stać. Nie sposób jednak nie zapytać: czy to wydarzenie nie odsłoniło jeszcze raz zakłamania i iluzji naszej zachodniej współczesności? Kilka dni przed świętami w programie Co z tą Polską? występował były rzecznik rządu. Pod koniec prowadzący zadał mu pytanie o to, jak spędzi święta. Odpowiedź: jak najdalej od całej tej bożonarodzeniowej atmosfery. Wyjadę do jakiegoś muzułmańskiego kraju. Zastanawiałem się, co to za kraj. Dopiero gdy dwa, trzy dni po tej straszliwej katastrofie dostrzegłem opaloną twarz tego człowieka na lotnisku w Warszawie, zrozumiałem: Tajlandia...
Ta ucieczka byłego rzecznika to nic nadzwyczajnego. Tak uciekają w Boże Narodzenie tysiące Szwedów, Brytyjczyków, Niemców, Włochów... Na tę ucieczkę nastawione są oferty biur turystycznych, które zapewniają słońce, plaże, palmy w środku zimowej pluchy, szarości, a przy okazji wolność od tzw. bożonarodzeniowego mitu. Nie trzeba się zbytnio starać, pracować nad sobą, nawracać, aby dostać się do raju. Wystarczy go kupić. Z tego utrzymują się dzisiaj tysiące ludzi, tworzących obietnice świata szczęśliwego, wolnego od trwogi, wiecznie młodego, świata ubezpieczonego i zabezpieczonego. Dobre są i kosmetyki, i rozrywka, i ubezpieczenia, i turystyka, i reklama. Tylko ta oferta ucieczki i raju tutaj staje się taka nieznośna. Bo takiego raju ani tutaj, ani w Nowym Jorku, ani w Bangkoku nie ma. A jeśli go się oferuje, to jest to kłamstwo. Wody Oceanu Indyjskiego w ciągu kilku minut zmyły go z powierzchni ziemi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu