Z Anną Dąbrowską - chorą na nowotwór od 16 lat, o pracy nad sobą i pokonywaniu choroby - rozmawia ks. Paweł Bejger
Ks. Paweł Bejger: - Dwa tygodnie temu mogliśmy przeczytać w „Głosie Katolickim” świadectwo, które pokazuje zmaganie Pani z chorobą nowotworową. Czym dla Pani jest choroba, cierpienie, ból?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Anna Dąbrowska: - Choroba, jak to zwykle bywa, przychodzi po cichu i niespodziewanie. A kiedy już była, trzeba było ją zaakceptować, bo chciałam żyć. Miałam jeszcze tyle do zrobienia.. Przy kolejnych przerzutach było trudniej. Jednak ból i cierpienie dodawało mi sił, umacniało moją wiarę. Moja choroba stała się niewyobrażalnym darem od Boga, który zaufał mi dając mi dźwigać krzyż.
- Do takiej decyzji trzeba dorosnąć. Mówię tak, bo spotykam ludzi, których choroba zdecydowanie oddaliła od Boga. Pytają, a w pytaniu czuje się bunt: dlaczego ja?
- To naturalna reakcja człowieka: najpierw bunt, potem refleksja. W moim przypadku było podobnie. Boga potraktowałam najpierw jak „kata”, który „za coć” zesłał na mnie chorobę. Nagle mała iskierka nadziei w walce o życie pozwoliła mi w cierpieniu odnaleźć dobroć Boga i radość życia. Od 16 lat podnoszę się, upadam, znowu się podnoszę, ale widzę w tym sens, bo wiem, że Bóg mnie ukochał i ma wobec mnie jakiś plan.
Reklama
- Przyznam się, że dla mnie trochę egzotycznie wygląda zestawienie: „radość i choroba nowotworowa”. Czy jest to możliwe, aby chociaż na chwilę zapomnieć o chorobie i zastąpić ją uśmiechem?
- Nie tylko jest to możliwe, ale wręcz konieczne. Trzeba nauczyć się cieszyć każdą chwilą życia, pogodnie wyjść do ludzi, podać im pomocną dłoń. Pomagając innym, pomagamy przede wszystkim sobie.
- Pozwoli Pani, że powrócę do tego czasu, kiedy dowiedziała się Pani pierwszy raz, że nowotwór stał się towarzyszem życia. Jaka reakcja?
- To było tak dawno. Miałam wtedy 29 lat. Byłam „zielona” z onkologii. Wiadomość o chorobie przyjęłam ze wściekłością. Rak wtedy oznaczał wyrok, i to najwyższy. Powiedziałam sobie, że nie dam się zniszczyć. Podjęłam walkę na przekór losowi.
- Jak wiadomość o chorobie mamy przyjęła wtedy 6-letnia córka i rodzice?
- Rodzice byli przerażeni. Mój starszy brat chorował na białaczkę szpiku kostnego tylko 3 miesiące. Potem zmarł. Anetka, jak każde dziecko, instynktownie czuła, że coś jest nie tak. Nie ukrywałam przed nią prawdy, bo choroba i tak na długie miesiące miała zagościć w domu.
- Pani Aniu, wiem, że człowiek jest takim stworzeniem, które reaguje na jakikolwiek ból, i to reaguje nerwowo. Jak żyje człowiek, który za sprawą nowotworu nie jest pewien, czy dożyje kolejnego poranka?
Reklama
- To prawda. Zawsze zadaję sobie to pytanie, czy zobaczę jeszcze wschód słońca, czy będę mogła porozmawiać z drugim człowiekiem. Najgorsze są noce. Kiedy mam dość staję przed lustrem, rozmawiam ze sobą, ze swoją chorobą. Pokazuję jej, że mimo wszystko ja jestem silniejsza.
- Niedawno media podały, że co piąty Polak w przyszłości umrze na chorobę nowotworową. To przerażające wiadomości.
- Statystyki rzeczywiście takie są i biją na alarm, ale nadal niektórzy traktują problem onkologiczny po macoszemu. A przecież chodzi tu o życie ludzi!
- Może ktoś uważa, że w chorych nie warto inwestować. Przecież i tak...
- Czasami taka bezmyślność poraża. Pacjent onkologiczny nie jest dochodowy, ale przecież decydenci też chorują lub mogą zachorować. I co wtedy?
- Kto jest dotknięty ryzykiem zachorowania na raka?
- Tu nie ma reguły. Chorują wszyscy: niemowlęta, dzieci, młodzież, dorośli. Mit, że na raka zachoruje człowiek po 50- tce został już dawno obalony. Cywilizacja, stres, złe odżywianie, infekcje, Czarnobyl, to żniwo raka.
- Czy jest prowadzona jakakolwiek edukacja dotycząca problemów onkologicznych?
- Od 11 lat Stowarzyszenie prowadzi edukację profilaktyki nowotworowej, ale to ciągle za mało. Najbardziej interesujemy się problemem, gdy dotknie nas osobiście lub kogoś z rodziny. Potem znowu zapominamy, a tam za drzwiami jest jednak ktoś, kto właśnie cierpi i potrzebuje pomocy. Wtedy bywa już za późno.
- Dziękuję serdecznie za rozmowę i na koniec zaapelujmy, by ludzie nie lekceważyli tego jakże poważnego problemu.